Nie ma specjalnie zaskoczenia, bowiem na całym świecie od
wielu tygodni można już kupować bilety na premierowe seanse „Gwiezdnych wojen:
Przebudzenia Mocy”. Wiem coś o tym, bo moje bilety czekają już na swój pierwszy
seans. Wieści ze świata donoszą, że nowa odsłona „Star Wars” już zarobiła
wielkie pieniądze, choć filmu jeszcze nikt nie widział (no prawie nikt).
A wszystko za sprawą przedsprzedaży biletów w kinach w USA.
Wiadomo już, że pierwsze pieniądze z dystrybucji filmu, którego nie ma, wynoszą
50 mln dolarów. TYLKO W USA. Dotychczasowym rekordzistą był „Mroczny rycerz
powstaje”, który zgarnął skromne 25 mln dolarów w przedsprzedaży. „Gwiezdne
wojny” stać na więcej, bo jeśli dodamy do osiągniętej już sprzedaży, także pieniądze
z innych części świata, to suma ta może być znacznie wyższa. Dziś pytanie
nasuwa się tylko jedno, czy „Przebudzenie Mocy” pobije trzydniowe rekordy
otwarcia. I szczerze pisząc, wiele na to wskazuje. Na razie rekord należy do „Jurassic
World”, który w USA wystartował na poziomie 208 mln dolarów. No i mamy chyba
niezaprzeczalny dowód na wielkość takich ludzi jak Steven Spielberg i George
Lucas, którzy gdzieś tam czuwają nad swoimi słynnymi produkcjami.
O ile nieprzewidywalny J.J. Abrams tematu nie zepsuje, to
może się okazać, że „Gwiezdne wojny: Przebudzenie Mocy” pobije wszelkie rekordy
i przejdzie do historii. W sumie niewiele trzeba, jakieś 2 miliardy dolarów. Ktoś
sobie wybuduje nowe baseny w Hollywood.
Odliczanie trwa. 18 grudnia 2015 roku coraz bliżej, a potem „Gwiezdne
wojny” w różnych konfiguracjach w kinach będziemy oglądali co roku i tak przez
wiele lat. Maszyna zaczyna się rozkręcać. Jeśli tylko filmy będą udane, to nie
mam nic przeciwko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz