Most szpiegów |
„Most szpiegów” Stevena Spielberga otworzył w sobotni wieczór tegoroczny festiwal
Camerimage. Obejrzałem więc w Bydgoszczy film mojego mistrza dziejący się w
Nowym Jorku i Berlinie, kręcony częściowo we Wrocławiu, ale myślami byłem w ten
dzień w Paryżu. Czy to wpłynęło na odbiór filmu? Nieznacznie, ale tak. Jest „Most
szpiegów” filmem o wojnie, zimnej wojnie i dzień po zamachach ogląda się go
inaczej. Były lata 60-te z pewnością mrocznym okresem w historii naszego
kontynentu, szczególnie w naszej części Europy, ale tamta wojna miała
zdecydowanie inny przebieg. Bo choć dochodziło w podzielonym Berlinie do
tragedii, to przecież nie można pisać o masowych mordach dziejących się w
miejscach publicznych, na oczach całego świata. Po paryskim horrorze „Most
szpiegów” wydaje się tylko hollywoodzką bajeczką o mrocznych czasach względnego
międzynarodowego (nie)pokoju.
Odchodząc jednak od współczesnych
kontekstów trzeba przyznać, że Spielbergowi film się udał. Przynajmniej w takim
uproszczonym kinie amerykańskim, gdzie każdy trybik działa bez zarzutu, a
historia służy widzom. „Most szpiegów” jest sprawnie nakręconą i opowiedzianą
historią człowieka, który przyjmując niewdzięczne zadanie,
brnie w nie mimo wielu przeciwności, ale nie traci z oczu własnych przekonań i ideałów. James Donovan najpierw broni oskarżonego o
szpiegostwo człowieka, a potem podejmuj się jego wymiany na żołnierza
amerykańskiego. Jeszcze nie wiem, którą część filmu lubię bardziej. W tej
pierwszej kapitalnie wypada w roli szpiega Mark Rylance (będzie nominacja do
Oscara!), a opowieść charakteryzuje się świetnym dyskretnym humorem. Mam wrażenie, że
wielka w tym zasługa braci Coen, którzy Spielbergowi napisali ten scenariusz. W
drugiej części mamy Berlin, w który wcielił się m.in. Wrocław. W tym miejscu
robi się znacznie mroczniej, a całość rozgrywa się w barwach nocy, chłodu,
zagrożenia oraz niemieckich mundurów. Tutaj obraz zimnej wojny wydaje mi się
zbyt uproszczony, ale podążam za historią Donovana, który porusza się pomiędzy
rządami USA a ZSRR by doprowadzić sprawę do pomyślnego zakończenia.
Tom Hanks, jak to on, gra przyzwoicie,
ale bez aktorskich fajerwerków na jakie na pewno go stać. Ma kilka świetnych
wejść, ale na wielką rolę to za mało. Dobrze przepracował swój odcinek autor
zdjęć filmowych Janusz Kamiński, ale nie odszedł on od klimatu „Lincolna” czy „Monachium”
– co czyni jego pracę „tylko” bardzo poprawną. Muzycznie zabrakło Johna
Williamsa, który wybrał „Gwiezdne wojny” i pozwolił się zastąpić przez Thomasa
Newmana. Dźwięki tego samego autora słuchać można też w najnowszym Bondzie, ale
u Spielberga całość wypada ciekawiej. Za to niestety za bardzo imituje muzykę
tworzoną przez Johna Williamsa i tak się zastanawiam, czy naprawdę nie można
było nieco bardziej oryginalnie podejść do tematu?
Jeśli ktoś lubi amerykańskie
spojrzenie na historię, opowieści o szpiegach, politycznych konotacjach, zimnej
wojnie i walce jednostki na tle powiewającej amerykańskiej flagi to „Most
szpiegów” przypadnie mu do gustu. Steven Spielberg dawno nie nakręcił tak
dobrego filmu, choć ciągle tęsknię za jego wielkimi filmami. Szkoda trochę, że „Most
szpiegów” w końcówce to typowe kino patriotyczno-patetyczne, ale mimo tego nie
ma wątpliwości, że najnowsza produkcja Spielberga powalczy o przyszłoroczne
Oscary w głównych kategoriach.
Oby taki zaszczyt nie spotkał
filmu „Dziewczyna z portretu” (w
oryginale to „The Danish Girl”). Pierwsze zdjęcia ucharakteryzowanego Eddiego
Redmayne’a wskazywały, że aktor drugi rok z rzędu powalczy o aktorskiego
Oscara. Mam nadzieję, że do tego nie dojdzie, bowiem nie dostrzegam ani w jego
roli, ani w całym tym filmie zbyt wielu pozytywów. Na pewno za takie uchodzić
może muzyka, scenografia i rola Alicii Vikander, ale proszę nie próbować mnie
przekonywać, że to wielkie kino. Historia mężczyzny, który w latach XX ubiegłego wieku zdecydował się na zmianę płci jest opowieścią bardzo mdłą i trudno strawną. Podobne odczucia miałem w zeszłym roku po „Teorii
wszystkiego”, która o Oscary walczyła, ale ja już dawno przestałem rozumieć
Akademię. Chcemy mówić o zmianie płci, transwestytach, problemach i świecie to
polecam niezależne „Mandarynki”. Obserwacja miotającego się po ekranie w „Dziewczynie
z portretu” brytyjskiego aktora nie jest dla mnie żadnym głosem, żadnym cennym
źródłem wiedzy o trudnych czasach. Jest za to dowodem na to, jak kino w
poszukiwaniu tematów robi samo sobie wielką krzywdę.
Dziewczyna z portretu |
Nie inaczej sprawa ma się z
filmem „Pokój”, który zdecydowanie
poruszył publiczność Camerimage. To historia dziewczyny więzionej przez lata
przez psychopatę, która żyje w izolacji wraz ze swoim 5-letnim synkiem. Mały
pokój w centrum osiedla domków jest dla obojga więzieniem, ale kobieta próbuje
wychowywać dziecko nie zdradzając mu swojej i jego tragedii. Jest więc to
miejsce dla małego Jacka całym światem i zdecydowanie to właśnie robi na
widzach największe wrażenie. Nie chcę zdradzić zbyt wiele, bo też film ten skrywa
wiele znakomitych obserwacji i problemów psychologicznych. Poruszająca
historia, u której podstaw leżą przecież autentyczne wydarzenia. To
niewyobrażalna tragedia, ale nie tylko wynikająca z samego zamknięcia dwójki
ludzi. Odsyłam do filmu, bo to zdecydowanie udane współczesne kino, które wcale
nie potrzebuje wiele środków, by wciągnąć i trzymać za gardło przez cały seans.
Duża w tym zasługa aktorów, ale choć o Brie Larson pisze się głównie w
kontekście Oscarów, to ja stawiam na młodziutkiego Jacoba Tremblaya, bo to
kolejne aktorski skarb wśród dzieci.
Pokój |
Ta izolacja i swoiste uwięzienie
bohaterów to podobieństwo stojące za „Pokojem” oraz „Goodnight Mommy”. Oba
filmy rozgrywane są inaczej, widać tutaj z jednej strony anglosaskie spojrzenie
na kino, a z drugiej europejskie poszukiwanie własnego artystycznego głosu. Oba
to małe, ale przecież wielkie filmy. Tego mi było trzeba…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz