[BOX OFFICE] Francuski „Titane” biega po polskich kinach od jesieni zeszłego roku, a w miniony piątek film trafił do regularnej dystrybucji. Od premiery i wraz z pokazami przedpremierowymi zdobywcę Złotej Palmy zobaczyło blisko 11 tysięcy widzów. Na tle wielu innych filmów w 2021 roku, jest to dobre osiągnięcie.
„Titane” trafił do polskich kin w miniony weekend i na 65 ekranów. Sporo, jak na artystyczną propozycję i chyba dobrze należy oceniać obecny wynik oglądalności kontrowersyjnego francuskiego filmu. Takie kino cały czas jest trudne do sprzedaży, choć czasami za tytułami stoją znacznie bardziej uznane nazwiska. Tak było rok temu, kiedy w kinach prezentowany był film Pedro Almodovara „Ludzki głos”, bardzo udany projekt średniometrażowy z udziałem Tildy Swinton i z dodatkowym wywiadem z reżyserem i aktorką. W czasie gorącego okresu pandemii, od maja 2021 roku, film obejrzało ponad 24 tysiące widzów.
Złota Palma nie jest jakimś decydującym magnesem dla polskich widzów. Oczywiście, gdy nagrodę zdobywa takie dzieło, jak „Parasite”, które potem otrzymuje główne Oscary, ta teza bierze w łeb. Koreański film obejrzało w polskich kinach ponad 430 tysięcy widzów i jest to wielkie WOW i wielki wyjątek. Warto jednak zobaczyć sytuację z kilku lat wcześniejszych. Laureata z 2018 roku, japońskich „Złodziejaszków” zobaczyło skromne 24 tysiące widzów. Lepiej poradził sobie „The Square”, który w 2017 roku przyciągnął ponad 100 tysięcy osób. Ale już „Ja, Daniel Blake” z 2016 to jedynie 37 tysięcy sprzedanych biletów. Zazwyczaj nie są to jakieś imponujące wyniki, sukces przychodzi podparty dodatkowymi osiągnięciami filmu.
Czasami artystyczne filmy są w ten sposób podparte Oscarami i stąd zapewne bardzo solidne 150-tysięczne osiągnięcie „Nomadland” w polskich kinach. A przecież i ten film należał do „trudnych”. Jak więc ocenić 13-tysięczną oglądalność filmu „Berlin Alexanderplatz”, trzygodzinnego dzieła o wielkiej sile rażenia? Dystrybutor kina autorskiego i odważnego, przemyślanego i ważnego, nie ma łatwo. Niestety oglądalność „Matamorfozy ptaków” (laureat festiwalu Nowe Horyzonty) to nieco ponad 4 tysiące sprzedanych biletów, a „DAU. Natasza” jakieś 1,4 tysiąca widzów.
Nie ma wątpliwości, że pandemia bardzo mocno zaszkodziła wielu obiecującym filmom artystycznym i o nieco większej wartości, które w normalnych warunkach miałby szansę na sukces. Taki mogłaby odnieść na przykład udana komedia „Komedianci, debiutanci”, która śladowo zaznaczyła swoją obecność w polskich kinach. Na więcej zasłużyły polskie „Wszystkie nasze strachy”, które zgromadziły jedynie 40 tysięcy widzów. Notabene, przy 34 tysiącach „West Side Stoty” Spielberga, to i tak jest niezłe osiągnięcie…
W tym kontekście za katastrofalny i całkowicie niezasłużony należy uznać wynik „Amatorów” Iwony Siekierzyńskiej, na który w okresie kinowej dystrybucji sprzedano tylko nieco ponad 1,5 tysiąca biletów, co zapewne zadecydowało o bardzo szybkim wprowadzeniu filmu do Netflixa. Tego filmu szkoda mi szczególnie.
Trzeba też szukać pozytywów w obecnej dystrybucji kina artystycznego. Propozycje takie ciągle mają swoich widzów, potrafią skupić na sobie uwagę krytyków, czasami cieszą się sporym wzięciem – dalekim od wyników „Spider-Mana”, ale jednak dające satysfakcję widzom poszukującym bardziej ambitnych doznań. I właśnie osiągnięcie „Titane” jest dla mnie takim dowodem, choć oczywiście życzyłbym dystrybutorowi jeszcze większej liczby widzów na seansach. Nie jest to łatwe do osiągnięcia, gdy dwie z trzech sieci odmawia dystrybucji filmu na swoich ekranach, chyba trochę ze strachu przed kontrowersjami i nie dostrzegając w filmie wartości wizualnych i na swój sposób „komercyjnych”.
10 tysięcy widzów na dokumencie „Jestem Greta”, blisko 30 tysięcy na „Aidzie” i 40 tysięcy na „Truflarzach”, jakieś 10 tysięcy na znakomitym „Niefortunnym numerku lub szalonym porno” i wybitnym „Nowym porządku”, ponad 11 tysięcy na dokumencie „Polański, Horowitz. Hometown”. Mnie te wyniki cieszą, szczególnie w czasach pandemii. Wiele z artystycznych filmów jest bowiem pokazywanych głównie i szybko w internecie, sprawnie przechodzi do płatnych serwisów lub platform wspierających festiwale. Daje to szansę na zetknięcie się z filmami widzom, którzy nie mają kin studyjnych w swoim pobliżu lub nie mogą korzystać z kin w ogóle. Wtedy internet wygrywa. Jeśli jednak miałbym wybierać, to ciągle filmy autorskiej i artystyczne mają dla mnie większą siłę i działają przede wszystkim w ciemnej sali kinowej, w otoczeniu ludzi, którzy poszukują trudniejszych filmowych wyzwań. Bo kino ciągle działa i tworzy filmową magię, której szukam i która na szczęście ciągle jest obecna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz