To nie jest pochwała. Chleo Zhao, wsławiona Oscarem za „Nomadland”, zaproponowała tak hermetyczną i drętwą ekranizację komiksu Marvela, że niestety nie da się tego oglądać. "Eternals" to nuda.
Doceniam producentów z Marvela, że szukają twórców, którzy dodają świeżości do skostniałych i przeciętnych superbohaterskich filmów, ale trzeba przede wszystkim oddawać takie projekty osobom, które lubią komiksy i rozumieją popkulturę, mają jakiś background, śledzą ten świat i bardzo go lubią. Jeśli ekranizację komiksu powierzymy artystce kina niezależnego, to otrzymamy film taki, jak „Eternals”. Silący się na wielkie dzieło superbohaterskie, ale będący wielką wydmuszką i nudnawą ekologiczną przypowieścią.
Moim zdaniem wybór Chloe Zhao na reżyserkę „Eternals” był nietrafiony. Autorka „Nomadland”, doskonale radząca sobie w małych i intymnych opowieściach, nie udźwignęła potęgi komiksowej opowieści. Przemyciła do tego filmu swoją wrażliwość, ale przez to zrobiła film, który trudny jest do oglądania. Trudno bowiem uwierzyć w te wszystkie niesamowite pomysły, stworzenia i sceny akcji, jakby wymuszone w opowieści, która niesie ważną przypowieść o zagrożeniach naszego świata. Gdyby „Eternals” nie byli takim widowiskiem, to mogliby zostać ciekawym i skromnym obrazem, który nawołuje do ratowania naszego świata, ale efekty wizualne, te wszystkie „bajery” wydają się tutaj nie pasować. Jakby Chloe Zhao ktoś zmusił do ich dodania i zostały stworzone na siłę.
„Eternals” mnie nie przekonał, był to seans rozczarowujący, mocno naciągany i zwyczajnie niepotrzebny. Chyba wolę te proste, ale nieudające niczego filmowe zmagania superherosów. Uświadomiłem to sobie, oglądając wczoraj „Kapitana Amerykę: Wojnę bohaterów” i stąd ten wpis o „Eternals”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz