czwartek, 18 stycznia 2024

Oscary 2024. Faworyci przed nominacjami

23 stycznia ogłoszone zostaną nominacje do Oscarów. Przedstawiam moje prognozy dla najważniejszej kategorii i głośno zastanawiam się, które z filmów znajdą się wśród 10 najlepszych i czy będą jakieś niespodzianki?

Kilka dni temu dobiegło końca głosowanie na nominacje do Oscarów, kampania promocyjna na chwilę wyhamuje, by tuż po 23 stycznia ruszyć pełną parą w decydującej walce o pozłacane i prestiżowe statuetki. Czy ktoś może w ogóle zagrozić „Oppenheimerowi” na drodze do finałowego triumfu? Dziś film Christophera Nolana jest zdecydowanym faworytem, ale walka o Oscary w dzisiejszych czasach przybiera różne i zaskakujące formy, czym skutkuje na przykład wygrana filmu „Wszystko wszędzie naraz”, na pewno zjawiska i wydarzenia (też około) filmowego, ale czy rzeczywiście najlepszego filmu roku? Czy taką rolę w tym roku dziś odegra „Barbie”, feministyczny manifest, ważny głos kobiet we współczesnym świecie i największy przebój kinowy 2023 roku? „Barbie” nie składa broni, ma wiele argumentów do zaoferowania, które przemawiają za głównym Oscarem, ma silne wsparcie w Hollywood i na pewno twórcy nie wyjdą z pustymi rękoma z gali rozdania tych nagród.

23 stycznia „Oppenheimer” i „Barbie” zdominują tegoroczne nominacje, bo są to zdecydowanie dwa najważniejsze (nie mylić z „najlepsze”) filmy 2023 roku. A co dalej?

Takich ważnych i znaczących filmowych propozycji było w minionym roku więcej, a nominacje z pewnością to dostrzegą. Ważną prognozą dla Oscarowego zamieszania były ogłoszone niedawno liczne nominacje Gildii skupiających osoby pracujące w amerykańskiej branży. Te najważniejsze to Gildie Producentów, Aktorów i Reżyserów i to właśnie nominacje tych grup są punktem wyjścia do rozważań o nominacjach do Oscara w kategorii Najlepszy Film. To tylko punkt wyjścia, bo finał nominacji do Oscara będzie się zapewne nieco różnił, ale to będzie tylko „kosmetyka”, małe ruchy, jakieś symboliczne zmiany. Trudno sobie w ogóle wyobrazić brak nominacji dla wielu z filmów i ich twórców, a ja po prostu liczę na kilka niespodzianek, nieoczywistych decyzji Akademii we wszystkich 23 kategoriach.

Amerykańska Akademia Sztuki i Wiedzy Filmowej liczy dziś 10 tysięcy osób, w tym bardzo wielu przedstawicieli kinematografii spoza obszaru amerykańskiego. Ten rosnący międzynarodowy charakter ma ogromny wpływ na nominacje do Oscarów już od kilku lat, a zdobycie przez „Parasite” tytułu najlepszego filmu roku, jest tego najlepszym dowodem. Międzynarodowa, poza amerykańska branża filmowa, z uwagą więc przygląda się produkcjom z ich obszaru i choć filmy amerykańskie zdominują nominacje, to produkcje zagraniczne z pewnością odnotują swoją obecność w wielu kluczowych kategoriach, także tej najważniejszej.

Trudno bowiem dziś wyobrazić sobie kategorię Najlepszy Film bez dwóch zagranicznych i międzynarodowych produkcji, francuskiej „Anatomii upadku” z dużą częścią angielskich dialogów, która ma na koncie Złotą Palmę z Cannes i główne Europejskie Nagrody Filmowe oraz „Strefy interesów”, reprezentującą Wielką Brytanie, z niemieckimi dialogami, przy silnym produkcyjnym wsparciu polskiej kinematografii (trzeci koproducent to USA). I w obu tych filmach występuje Sandra Huller.

Francuzi tym razem rozegrali Oscary po mistrzowsku, za co byli na początku krytykowani. „Anatomia upadku” nie została wybrana przez Francję, jako ich reprezentant w kategorii Pełnometrażowy Film Międzynarodowy i film Justine Triet skierowany został wprost do głównych Oscarów. Dziś wiadomo już, że było to genialne i słuszne posunięcie, bo „Anatomia upadku” wzbudza za oceanem powszechny zachwyt. Dwa Złote Globy, w tym sensacyjna wygrana w konfrontacji z „Barbie” i „Oppenheimerem” o scenariusz, a chwilę potem nominacja Gildii Producentów Amerykańskich, są tego potwierdzeniem. A co z Oscarem międzynarodowym? Tutaj Francja wystawiła wspaniały i piękny „Bulion i inne namiętności” i też zapewne przebije się do finałowej piątki nominowanych.

Pod nieobecność „Anatomii upadku” w kategorii Pełnometrażowy Film Międzynarodowy Oscara zdobędzie zapewne „Strefa interesów”, która mierzy się z tematyką Holocaustu w sposób bardzo oryginalny, odważny i nieoglądany w kinie. Lata pracy Jonathana Glazera, wertowanie archiwów, niespieszne szukanie drogi do opowieści, a dodatkowo mocne wsparcie polskiej strony, czynią ten film bardzo ważnym i bardzo wartościowym doświadczeniem (tylko dla przypomnienia, to mój numer 1 na liście najlepszych filmów 2023). „Strefa interesów”, jako drugi film międzynarodowy w tym roku, ma niemal pewne miejsce na liście nominacji do Oscara w kategorii Najlepszy Film. Fajnie będzie zobaczyć na listach z nominowanymi nazwiskami Ewę Puszczyńską, która także podpisała ten film, a która ma na swoim koncie prace przy między innymi „Idzie”, „Zimnej wojnie” i „Aida”, które o Oscary zabiegały w latach poprzednich.

Strefa interesów

Oba wspomniane zagraniczne filmy są znacznie bardziej wartościowszymi i cenniejszymi doświadczeniami, od „Barbenheimer”, ale Oscary rzadko doceniają jakość, a często dostrzegają też towarzyszącą produkcjom „obudowę”. Tu nazwisko Nolana, siła Gerwig, amerykańskie historie i kinowe sukcesy, nie mogą przejść niezauważone. Akademia dostrzega takie zjawiska i wcale nie chodzi o nagrodzenie najlepszego filmu. Barbie i ojciec bomby atomowej, to dwie wielkie postaci, to dwie wielkie historie, dwa filmowe wydarzenia w amerykańskim kinie. Nie będzie więc łatwo pokonać „Barbie” i „Oppenheimera”, choć Oscar międzynarodowy dla „Strefy interesów”, całkiem prawdopodobny Oscar za scenariusz dla „Anatomii upadku”, wygrana japońskiego „Chłopca i czapli” wśród filmów animowanych, mocno podkreślą siłę międzynarodowych produkcji. Oscary już dawno przestały być tylko nagrodą dla Hollywood i gwiazd, choć ciągle lubią Hollywood i gwiazdy na czerwonym dywanie czy w czasie medialnego tornado.

Kolejna para filmów, które znajdą się na liście nominacji w kategorii Najlepszy Film to „Czas krwawego księżyca” Martina Scorsese i „Biedne istoty” Yorgosa Lanthimosa. Wielkie i imponująco zrealizowane historie, jedna na faktach, druga mocno fantastyczna, obie bardzo filmowe i genialnie opowiedziane. Nie jestem fanem tych 3,5 godzin filmu Scorsese, ale poradził sobie on z takim obszernym przekazem, znakomicie. Nie czuć tego czasu, ale nie zachęca on do drugiego seansu. Bardzo amerykańska historia, oddająca pamięć o rdzennych mieszkańcach tego kraju, film o chciwości, wielkich pieniądzach, zbrodniach i wykroczeniach, prawdzie i kłamstwie. Prawdziwa amerykańska tragedia. Wolę zdecydowanie uniwersalność przekazu „Biednych istot”, zabawę z klasyką i nowoczesną formą, ciekawy przyczynek do dyskusji o wielu bardzo delikatnych sprawach. W tych feministycznych filmowych światach, przemawia do mnie przewrotność opowieści Lanthimosa, a kompletnie mijam się z przekazem serwowanym przez „Barbie”. Jednak oba filmy bardzo fajnie się uzupełniają.

Biedne istoty

Trzy kolejne propozycje reprezentują, szerokorozumiane, amerykańskie kino niezależne. Na szczycie tej kategorii jest dla mnie „Przesilenie zimowe” Alexandre’a Payne’a, bo lubię kino, które potrafi w ciekawy sposób nawiązać do klasyki i które wygląda jak kino sprzed 50 lat. To świetny scenariusz, poruszający się czasami prostą, a czasami zaskakująco nieoczywistą drogą filmowej opowieści. Jeśli udany film to składowa wielu elementów, to sposób opowiadania, ale też kreacje (Paul Giamatti bije na głowę Cilliana Murphy’ego), budowa świata, wyszły Payne’owi znakomicie. Kolejne jego bardzo udany film po „Bezdrożach”, „Spadkobiercach”, „Nebrasce”. Po drugiej stronie filmowej twórczości „niezależnej” stawiam „Poprzednie życie”, debiutującej Celine Song, która obdziera swój film z wszystkiego tego, co jest ważne u Payne’a, stawiając przede wszystkim na słowa i relacje. To spośród wszystkich tutaj omawianych filmów, wypowiedź najszczersza, bliska życiu, odarta z wszystkich ozdobników, unikająca fałszywej nutki, skupiona na spojrzeniach i gestach, trochę zagubiona w tłumaczeniu i poruszająca się między słowami.

Niewiele mogę napisać o trzecim filmie z „niezależnej” kategorii, choć to produkcja MGM/Amazon i z tą niezależnością to trzeba ostrożnie. „American Fiction” to zwycięzca Nagrody Publiczności festiwalu w Toronto, więc ma za sobą szczególne uznanie. Nie ma listy najlepszych filmów roku bez tej produkcji, więc wybór jest oczywisty i nominacja pewna. A sam film? Mi jawi się dziś, jako kolejny bardzo inteligentny obraz, ze świetnym scenariusze i wspaniałym aktorstwem. Wypatruję szansy zmierzenia się z nim… w kinie.

Na liście zostało jedno miejsce i wszystkie rankingi wskazują, że zajmie je „Maestro” w reżyserii Bradleya Coopera, wyprodukowany przez między innymi Martina Scorsese i Stevena Spielberga. Cóż… Dobre, ale nie wybitne kino, ale przede wszystkim ważna amerykańska historia, postać szczególna dla jej mitologii – Leonard Bernstein. Nie należę do fanów tego filmu, ale oglądało się go dobrze i niestety tylko dobrze. To za mało dla mnie na miejsce wśród najlepszych filmów roku, ale wystarczająco dla Amerykańskiej Akademii Filmowej, która czasami ocenia film po okładce.

***

A gdyby tak zdarzyła się jakaś niespodzianka, to gdzie jej szukać? Już dawno na liście najlepszych filmów nie było pełnometrażowej animacji. Bardzo fajnym pomysłem jest, aby w gronie tym znalazł się japoński „Chłopiec i czapla” Hayao Miyazakiego, najnowszy film żyjącego klasyka. Jeśli jest to pomysł zbyt radykalny, to może chociaż „Spider-Man: Poprzez uniwersum”? Świetna zabawa formą i treścią, choć wolę zdecydowanie pierwszą część.

Blisko finałowej 10 jest kilka filmów, z których bardzo duże szanse ma dziś szczególnie „The Color Purple”, nowa wersja słynnej i bardzo ważnej książki, którą przeniósł do kina prawie 40 lat temu Steven Spielberg, ale której w zeszłorocznej odsłonie przybrała musicalowy charakter. Pierwsze opinie były entuzjastyczne, ale potem coś się wokół filmu zmieniło.

Akademia lubi historie o budowie amerykańskiej potęgi, a taką opowieścią jest ta dotycząca losów Nike, a którą prezentuje film „Air”. Problem w tym, że nie jest to aż tak dobre kino, choć historia fajna. Jeśli szukać „czarnych koni” Oscarowych nominacji, to rosną szansę „The Iron Claw” („Bracia ze stali”), innej mocnej amerykańskiej historii. Blisko zestawienia najlepszych filmów roku jest też świetnie oceniany dramat „May December” (w Polsce jako „Obsesja”), a na pewno duże szanse na nominacje ma scenariusz. I tutaj opowieść dotyka prawdziwej historii. A może fenomen kin „Sound of Freedom”, odstający od typowej produkcji z Hollywood, ale w box office lepszy od „Indiany Jonesa” i „Mission: Impossible”? Nie, nie… Film bardzo cieszy konserwatywne środowiska, a Hollywood to jednak głównie liberałowie. Ostatniego słowa nie powiedział też Netflix, który ma kilka udanych filmów walczących o Oscara. Czy w gronie najlepszych znajdzie się też hiszpańskie "Śnieżne bractwo", jako trzeci film międzynarodowy? Byłoby to dużą sensacją.

Tak, polityka też tutaj ma co nieco do powiedzenia. Dobrym tego przykładem jest film „All of Us Strangers” (w Polsce „Dobrzy nieznajomi”), bo dotyka tematyki LGBT w bardzo ciekawy sposób, ale przebicie się tego filmu do Oscarowej 10 byłoby niespodzianką. Podobnie, jak miejsce dla „Saltburn”, które lubię, ale nie ma ono niestety tak dużego wsparcia, jak poprzedni film Emerald Fennell „Obiecująca młoda kobieta”. Pisanie o Oscarowych aspiracjach „Ferrari” czy „Napoleona” uznaję tylko jako ukłon dla mistrzów, ale niestety Michael Mann, a na pewno Ridley Scott, daleko są od klasy sprzed lat.

May December

***

A może czas na rewolucję? A może czas na nominację do Oscara w kategorii Najlepszy Film dla pełnometrażowego filmu dokumentalnego? Co musiałoby się wydarzyć, aby Oscary dostrzegły taki film w głównej kategorii? Kiedy nastąpi ten przełom, kiedy pojawi się film, który przejdzie do historii? Nie będzie to miało miejsce w tegorocznej edycji Oscarów, choć 2023 rok obfitował w wiele znakomitych pełnometrażowych dokumentów. Czas aby rzuciły one wyzwanie filmom fabularnym i animacjom, bo śmiało mogą z nimi stawiać w jednym nominacyjnym szeregu.

Przed rokiem taką szansę dawałem filmowi „Całe to piękno i krew”, bo to taka właśnie Oscarowa historia – ważna, amerykańska, interwencyjna, ludzka. W tym roku takim filmem jest „American Symphony”, nie tylko ciekawa historia o genialnym amerykańskim muzyku, ale też o walce jego żony o powrót do zdrowia i ich relacjach w tych trudnych chwilach. W tym filmie czasami kamery rejestrowały wiele poruszających scen. Zdecydowanie jest to jedne z wielu takich przykładów, bo dokumenty dzisiaj są silne i ważne… ale nie mają niestety w obsadzie Bradleya Coopera.

Na mojej prywatnej liście najlepszych filmów roku powinny znaleźć się takie filmy, jak między innymi: japoński „Perfect Days” Wima Wendersa, duński „Bękart”, a nawet „Osiem gór”. Tak, te filmy też zabiegają o Oscara w najważniejszej kategorii (pełna lista tutaj), podobnie jak polscy „Chłopi”.

Nominacje do Oscarów ogłoszone zostaną 23 stycznia 2024 roku. Jak co roku, bardzo czekam na to wydarzenie, znacznie dla mnie ważniejsze od przyznania samych Oscarów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz