Pierwszy z zapowiadanych od tygodni filmów o polskich
lotnikach walczących w Bitwie o Anglię okazał się propozycją nieudolną,
porażająco wręcz słabą, o zerowym niemal potencjale. Taki film, o tak ważniej
historii, nie powinien w ogóle powstać. Decyzja o tak nagłym wprowadzeniu „303:
Bitwa o Anglię” do polskich kin jest już bardzo czytelna.
„303: Bitwa o Anglię” to produkcja o telewizyjnej jakości
wykonania, głównie brytyjska realizacja, ale z polskim udziałem. Może lepiej
byłoby się do tego nie przyznawać i w to angażować? W przypadku tego akurat
filmu „zbrodnia” największa to dotknięcie wielkiego i chlubnego historycznego tematu
w fabularyzowanej produkcji, która zdecydowanie nie dorównuje osiągnięciom
polskich lotników z czasów II wojny światowej.
Historia Dywizjonu 303 zasługuje na spektakularne,
widowiskowe i pasjonujące kino wojenne, ze świetnie opisanymi postaciami, z
bohaterami z krwi i kości, odważnymi, żeby nie napisać „szalonymi” w swoich
lotniczych wyczynach. To się samo pisze, a wiele przecież postaci polskich (plus
czeski) lotników, to bohaterowie dający scenarzyście możliwość stworzenia
efektownej i porywającej opowieści, pełnej sukcesów i dramatów, walk z wrogiem
w powietrzu, ale też zmagań z rzeczywistością na ziemi. Niestety „303: Bitwa o
Anglię” takiej szansy nie daje. Amerykanie zrobiliby z tego tematu oscarowy
film, Czesi poradzili sobie znakomicie („Ciemnoniebieski świat”), ale
Brytyjczycy z Polakami polegli na całej linii.
Bohaterowie w filmie są ledwo przybliżeni, próba położenia
ciężaru na Janie Zumbachu jest chybiona, bowiem Iwan Rheon grający tę rolę
wypada mało przekonująco (podobno nauczył się polskiego, ale mi to wygląda na
dubbing) i ciągle gra tę samą rolę, w tych wszystkich głośnych produkcjach.
Kilka innych postaci też zostaje ledwie zauważonych, żaden z nich specjalnie
nie wzbudza naszej sympatii, nie wywołuje emocji. Syn Mela Gibsona gra na
jednym grymasie twarzy i zwyczajnie chałturzy. Praktycznie jedynie Marcin
Dorociński próbuje coś pograć, ale scenariusz nie daje mu tutaj praktycznie
szans i w pewnym momencie nasz aktor staje się wyraźnie postacią trzeciego
planu i powoli schodzi z ekranu. Psychologiczne niuanse kilku postaci zostały
przedstawione na poziomie tanich telewizyjnych produkcji, relacje z kobietami,
rywalizacja o nie, emigracyjne bolączki, różnice dwóch światów i tak dalej… To
wszystko jest złe, złe bardzo, bardzo…
Nie to jest jednak największym problemem filmu „303: Bitwa o
Anglię”. Za taki uznać należy poziom efektów wizualnych i całą stronę
widowiskową tej produkcji. Już kiedyś o tym pisałem, bo na zwiastunie było to
widać. Efekty z udziałem samolotów, walki lotnicze, żenujące sceny w kokpitach
są na poziomie starych gier komputerowych i lotniczych symulatorów. Efekty
wizualne nieco tylko przewyższają te z „Wiedźmina” i zdecydowanie widać tutaj
nie kinową, ale telewizyjną jakość wykonania. Oglądając film o tak ważnej
historii, w tak marnym wykonaniu to wielki ból.
To był ból odczuwany wraz z 13-letnim synem, któremu warto
przecież zwizualizować wielką polską historię. Niestety efekt jest odwrotny do
zamierzonego i Patryk zdecydowanie negatywnie odebrał całą tą historię. Te
cięcia, te przeskoki w scenariuszu, te żenujące efekty wizualne, mało znaczące
postaci, których nie da się polubić, nabrać do nich szacunku i nawet zrozumieć –
to wszystko zadziałało przeciwko filmowej historii Dywizjonu 303. Szkoda, bo ten
film nie ma też szans wzbudzić większego zainteresowania wśród widowni
zagranicznej, która mogłaby poznać nasze wielkie osiągnięcia. Oczywiście przy
dużej promocji kilka osób rzuci na niego okiem, ale w dobie technologicznej
filmowej doskonałości, taki obraz zwyczajnie wzbudzi śmiech na sali. Bardzo
zmarnowany potencjał.
Za dwa tygodnie czeka nas premiera drugiego filmu na ten
temat. Tym razem, przy dużych nakładach pracy, za historię wzięli się sami
Polacy. „Dywizjon 303” zaprezentowano na zwiastunie w kinie przed seansem „303:
Bitwa o Anglię” i efekty na tym etapie promocji i prezentacji wyglądają zdecydowanie
lepiej. Niestety, tutaj mam największe obawy o aktorów, którzy pociągnąć mają
tę opowieść. O ich scenariuszowe role, wiarygodność postaci i ich emocje na
ekranie. [Ocena: 4/10]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz