Na wojnie |
Próba zmierzenia się z ogromem
programu festiwalu Nowe Horyzonty jest niemożliwa. Każdy, kto bywa/bywał wie,
jak trudne podejmować trzeba decyzje każdego poranka. Siedząc od rana do nocy w
kinie szukałem niezmiennie emocji, prawdy, jakiegoś kontaktu na linii
twórca-widz, nowych doświadczeń i ciekawych odkryć. Upał temu sprzyjał. Oto
moje podsumowanie festiwalu, sporządzone gdzieś na trasie pociągu relacji Wrocław-Szczecin.
Najlepszy dla mnie film festiwalu
to i dla mnie spore zaskoczenie. „Na wojnie” w reżyserii Stephane Brize było
bowiem jednym z najsłabiej obleganych seansów na Nowych Horyzontach, a sala wyraźnie
świeciła pustkami. Dla mnie to było wielkie spotkanie z kinem prawdy i od kilku
dni próbuje sobie je w głowie ułożyć. Oto zrealizowana niemal w dokumentalnym
stylu dokładna relacja z walki o zachowanie pracy przez 1100 osób zatrudnionych
w fabryce produkującej części samochodowe. Miejsce akcji to Francja, region
zagrożony bezrobociem, firma jest z Niemiec, zysk 17 miliardów euro jest dla
niej niewystarczający, interes trzeba przenieść do Rumunii. Zaczyna się walka o
utrzymanie miejsc pracy. Brzmi mało zachęcająco, wiem, ale „Na wojnie” skrywa
wielkie emocje i bardzo prawdziwe obserwacje postaw ludzi po obu stronach
barykady. Twórca oczywiście stoi po stronie robotników, ale i na nich patrzy
krytycznie. Idealny instruktarz pokazujący, jak przebiega strajk, jak
prowadzone są rozmowy i negocjacje, jak buduje się solidarność pomiędzy
robotnikami, a potem następuje rozłam wśród nich i poznajemy kolejne elementy
walki… I to jest taki właśnie film, pełen napięcia, krzyków, przepychanek,
wzajemnych oskarżeń, w którym przede wszystkim liczy się słowo i działanie. Dawno
nie obejrzałem tak dobrze skonstruowanego i przemyślanego filmu o ważnych
sprawach, który trzymałby za gardło tak mocno. To kino zaangażowane społecznie,
ważny zapis, jakieś świadectwo. Do bólu prawdziwe i autentycznie poruszające.
Prawdziwy festiwalowy przebój to „Czarne
bractwo. BlacKkKlansman” Spike’a Lee. Ostrze satyry tego twórcy skierowane jest
w stronę rasistów, a amerykański reżyser z humorem i wielką filmową mądrością
punktuje ich wady. Jak dobrze, że nie powstał kolejny moralitet w tym temacie, bo
tylko tak przystępne i lekkie kino ma szansę otworzyć oczy na szerzący się
nacjonalizm nie tylko w USA, ale też i na naszym podwórku. Ostrze satyry ma
tutaj wielką siłę i działa z podwójną mocą. Fantastyczna zabawa, świetnie
wymyślone postaci, kapitalne pomysły i ciekawe zwroty akcji. Cała przyjemność
po stronie oglądającego.
Trzecie miejsce dla filmu
dokumentalnego, który przybliża postać Orsona Wellesa. Od razu napiszę, że Mark
Cousins robi to w charakterystyczny dla siebie sposób, który znamy z
wieloczęściowej „Odysei filmowej”. Reżyser, ale przecież i ceniony krytyk,
napisał tym razem list do nieżyjącego Wellesa i jest to korespondencja
fascynująca. Dokumentów o kinie i jego historii powstało wiele, ale „Oczy
Orsona Wellesa” z pewnością należy do czołówki.
Jestem pod wielkim wrażeniem
także rosyjskiego „Lata”, choć rockowa muzyka z tego kraju kompletnie nie była
i nie jest mi znana i nigdy nie słyszałem o legendarnych muzykach, o których opowiada
film. I nie ma to żadnego znaczenia, bo z ekranu czuć wielką moc, słychać
świetną muzykę przywołującą na myśl i polskie początki rocka. W dodatku „Lato”
zawiera kilka genialnych interpretacji klasyki rocka, jest pomysłowo
czarno-biały i posiada świetne wstawki inscenizacyjne. Świetna robota reżysera
Kirilla Serebrennikova, Na festiwalu w Cannes rosyjski film przegrał z
japońskim „Shoplifters” i można dyskutować o zasadności tego werdyktu. Z
pewnością doceniona Złotą Palmą propozycja Hirokazu Koreedy jest pięknym
kinowym doświadczeniem, choć mi podobał się bardziej wcześniejszy film tego
twórcy zatytułowany „Jak ojciec i syn”. Z „Shopliters” sprawa jest jednak
zaskakująca, bo początkowa prosta i dość oczywista historia pod koniec seansu zmienia
się w piękny humanitarny dramat o miłości i przywiązaniu. Niezwykły zabieg,
który czyni film tak ważnym i tak słusznie docenionym Złotą Palmą.
Najwyżej sklasyfikowany polski
film wśród obejrzanych przeze mnie na Nowych Horyzontach znajduje się na
wysokim szóstym miejscu i to także jest niezwykłe doświadczenie. „Via Carpatia”
w reżyserii Klary Kochańskiej-Bajon i Kaspra Bajona wśród polskich filmów
bardzo się wyróżnia. To film, w którym zrezygnowano niemal całkowicie z charakterystycznych
kinowych rozwiązań, koncentrując się na samej opowieści dotykającej problemu
współczesnej emigracji. Dwójka młodych Polaków rusza na południe Europy, aby
odnaleźć ojca chłopaka. Oto kino drogi, w którym nie znajdziemy kolorowych
obrazków, a które twórcy dodatkowo a może przede wszystkim obdarli z wszelkich filmowych
upiększeń. Tylko oni i kamera, pomysł na historię i podróż w nieznane. Bardzo radykalnie przemyślany film, który
zabiera głos w ważnej sprawie. Mnie takie dotknięcie „filmowego jądra” bardzo
przekonało, bowiem już dawno nikt nie odważył się przemówić w tak inny i przede
wszystkim swój własny sposób. Podobnie sprawa ma się z „Fugą” Agnieszki
Smoczyńskiej i „Niną” Olgi Chajdas, bo to także mocne rodzime propozycje,
których autorki przemawiają odważnym głosem. W każdym z tych trzech filmów
główne role grają kobiety, w dwóch wystąpiła Julia Kijowska, a gwiazdą „Fugi”
jest fantastyczna Gabriela Muskała. „Nina” mówi o relacjach dwóch kobiet, ale
twórcy nie chcą aby film zyskał określenie „kino lesbijskie”, bo rzeczywiście
nie o to tutaj chodzi. „Fuga” mierzy się z problemem niepamięci, ale też
miłości i przywiązania. Bardzo to wartościowe kinowe doświadczenia, bardzo
różne, ale mocno poruszające. Będzie jeszcze okazja powrócić do obu tych
filmów.
Wyżej na mojej liście znalazły
się dwa filmy, które reprezentują na swój sposób kino popularne. „Arktyka” to
survival movie z Madsem Mikkelsenem w śnieżnych plenerach. Bardzo fajnie
opowiedziany film o przetrwaniu i walce z naturą. Bez pośpiechu, celebrując
chwilę, mnożąc zagrożenia i filmowe pomysły. Niby wszystko już było, ale
świetnie trzyma w napięciu. „Searching” to Hollywood, ale dość oryginalnie
bawiące się strukturą thrillera i filmowym obrazem. Cała bowiem historia
rozgrywa się na ekranie komputera lub innych ekranów mobilnych czy
telewizyjnych. Bardzo ciekawe, świeże i przede wszystkim niegłupie kino dla
wszystkich.
W drugiej dziesiątce znalazło się
kilka dużych filmów z Cannes, które mnie jakoś przesadnie nie porwały. Tak było
na przykład z „Dogmanem”, przygnebiającym obrazem uzależnienia… od drugiej
osoby i o cenie, jaką trzeba za to ponieść. Dobrze w mojej ocenie spisał się Asghar
Farhadi w filmie „Wszyscy wiedzą”, którzy zaproponował porządny film łączący
zagadkę sensacyjną z tajemnicą rodzinną. Niezwykłym doświadczeniem było na
pewno spotkanie ze „Szczęśliwym Lazzaro”, który mocno wymyka się prostej
kinowej interpretacji i jakoś dziwnie siedzi w głowie. Lubię na pewno film
Terry’ego Gilliama o Don Kichocie, bo choć pełno w nim wad, to też
niepozbawiony jest pięknych fantastycznych pomysłów, typowych dla tego twórcy.
Jeśli zaś chodzi o porażki, to
zdecydowanie taką był rodzimy „Autsajder” w reżyserii Adama Sikory. Niestety
opowiadanie o doświadczeniach stanu wojennego w tak nieprzystający do
współczesnego kina sposób, skazane jest na totalne niezrozumienie (i nie chcę
tutaj używać mocniejszych słów). Twórcy na spotkaniu mówili, że chcą, aby młody
człowiek zrozumiał jak łatwo jest stracić wolność, jak to wyglądało na początku
lat osiemdziesiątych i co nam grozi dzisiaj... Niestety film ten działa
zdecydowanie w odwrotny sposób, odpycha młodego odbiorcę od kina i od historii.
Żadna to przestroga tylko zwyczajna nuda, a całość zrealizowana na bardzo
przeciętnym poziomie. „Autsajder” ma większe znaczenie dla samych twórców, bo
scenariusz inspirowany jest losami reżysera. Jeśli opowiadać o polskiej
historii, to zdecydowanie nie w taki sposób. Nie rozumiem, co film ten robi w
Konkursie Głównym festiwalu w Gdyni, a dlaczego w programie nie ma „Via
Carpatia”.
I jeszcze uwaga o najdziwniejszym
filmie festiwalu, czyli „Touch Me Not”. Zdobywca Złotego Niedźwiedzia w tym
roku w Berlinie próbuje powiedzieć coś o ludzkiej cielesności, może o ukrytych
pragnieniach człowieka, ale w mojej prostej głowie to już nie jest kino.
Najciekawsze jest to, że nie wiadomo czy mamy do czynienia z dokumentem czy z
fabułą. To zatarcie się czyni tę propozycję szczególnie ciekawą, ale niestety chyba
do niej jeszcze nie dojrzałem. To kino eksperymentalne, jakieś filmowe doświadczenie,
poszukiwanie nowego języka. Powstrzymam się więc z oceną tego filmu.
Zestawienie filmów
obejrzanych przeze mnie na Nowych Horyzontach wygląda następująco:
1. Na wojnie / At War
2. Czarne bractwo. BlacKkKlansman
3. Oczy Orsona Wellesa
4. Lato
5. Shoplifters
6. Via Carpatia
7. Arktyka / Arctic
8. Searching
9. Fuga
10. Nina
11. Szczęśliwy Lazzaro
12. Wszyscy wiedzą
13. Dogman
14. Człowiek, który zabił Don
Kichota
15. Tajemnica Silver Lake
16. Wieś pływających krów
17. Trzy twarze
18. Żona / Wife
Największe rozczarowanie: Atlas
zła
Ostatnie miejsce dla filmu: Autsajder
Poza rankingiem: Touch Me Not
[myśli spisane na trasie pociągu Wrocław-Szczecin]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz