Powstał serial idealny, na te czasy i dla moich potrzeb. Powstał i po trzech sezonach z wielką klasą zakończono jego produkcję. „Ted Lasso” budzi mój nieustający zachwyt. Chwilę po zakończeniu 3. sezonu, włączyliśmy serial od samego początku i nie możemy się rodzinnie od niego uwolnić.
Już po pierwszym sezonie pisałem na blogu o serialu „Ted Lasso” (Apple TV+ ) i choć drugi sezon już tylko umiejętnie kontynuował całą opowieść, to trzeci sezon, nie tylko pięknie całość podsumował, ale też fantastycznie rozwinął poszczególne wątki, postaci i tło. A ja przecież nie cierpię tej dyscypliny sportu, unikam piłki nożnej jak ognia, nawet jutrzejszy wielki finał mam w głębokim poważaniu. Jednak z AFC Richmond jest inaczej, tutaj ten sport i jego kulisy, absolutnie mnie porwały. Siła tej opowieści tkwi bowiem w doskonale zarysowanych postaciach drugiego, trzeciego i kolejnych planów. Nie tylko bowiem Ted Lasso i jego najbliższe otoczenie, ale też pozornie nieistotne epizody, nadają całości wielkiej siły. Sprowadza się to po prostu do opowieści, która wzrusza i porusza, a jednocześnie niesie znaczące wartości, od których nie powinniśmy uciekać.
Szybko odpowiadam sobie na pytanie, co mnie tam tak bardzo urzekło. „Ted Lasso” to najlepiej obsadzony serial od czasu „Przyjaciół”, jeśli w ogóle nie najlepiej obsadzony serial w historii (przydałby się głębsze badania, a i to jest przecież mocno względne). Mam na to wiele dowodów, ale osoby które pokochały „Teda Lasso”, wiedzą że trudno uwolnić się od tych ludzi. Wielu… Oto moi ulubieni bohaterowie serialu, w kolejności znaczącej.
Trent Crimm (James Lance). Dopiero w 3. sezonie temu dziennikarzowi sportowemu dano możliwość wypłynięcia na szerokie wody, ale i poprzednio nadawał on historii fajnej klasy. W finale stał się Trent częścią zespołu, ze świetnymi komentarzami uzupełniał opowieść, był oddanym przyjacielem i cennym obserwatorem. Z tą fryzurą, ubiorem, głosem i swoją postawą Trent przykuwał uwagę, nawet gdy nic nie mówił. Fajnie wyewoluowała ta postać, mądrze wstawiono ją do zespołu.
Rebecca Welton (Hannah Waddingham). Nie można oderwać od niej wzroku, a jej postawa i styl zwyczajnie zachwycają. Nie było tak przecież od początku. I tutaj świetnie przepracowano tę postać, dając jej (a przede wszystkim utalentowanej aktorce) duże pole do przysłowiowego popisu. Największe aktorskie odkrycie tego serialu, bo Hannah Waddingham to dziś dla mnie duże nazwisko, czego dowodem finał konkursu Eurowizji, w którym wypadła lepiej od występujących tam śpiewających artystów. Trzeba tylko umiejętnie ją obsadzać.
Roy Kent (Brett Goldstein). Wieczny nerwus także przeszedł przemianę, ale czy tak nie powinno właśnie wyglądać to w idealnym świecie. Roy pozornie grał tylko na jednej minie i wiecznym grymasie, bo pod tą pozorną złością, kryło się złote serce. Widać to było m.in. w interakcji z siostrzenicą i w relacji z Jamie Tarttem.
Ted Lasso (Jason Sudeikis). No wiem, trochę przesadzam umieszczając go dopiero tutaj, ale to tak perfekcyjna rola, tak genialna w swojej sile i prostocie, że nie chciałem być taki oczywisty. Wiadomo, że powodzenie tego serialu opiera się właśnie na tej postaci, postawie Teda Lasso i znakomitej kreacji Jasona Sudeikisa. Tutaj widać wyraźnie, jak wiele zależy od scenariusza, jego przemyślenia i przeprowadzenia, trzeba też co nieco wiedzieć o współczesnej popkulturze, bo tymi wstawkami scenarzyści bawili się bardzo umiejętnie, wkładając je w usta Teda. Nie można nie pokochać Teda Lasso, jego postawa tak pięknie wpisuje się w ten świat, bo tak bardzo potrzebujemy takich ludzi. Wypatrujmy ich na swojej drodze.
I już w dużym skrócie: Trener Beard (Brendan Hunt) – za to szaleństwo na ekranie i mocny surrealizm; Nathan Shelley (Nick Mohammed) – bo w pierwszym sezonie, tak pięknie przeszedł drogę do sukcesu, a potem tak ciekawie spadł z piedestału; Leslie Higgins (Jeremy Swift) – bo pozorny niezdara, ma ukryte duże pokłady talentów; Keeley Jones (Juno Temple) – bo fajnie wyewoluowała z dodatku do drużyny, w pełni świadomą swoich możliwości kobietę sukcesu; Rupert Mannion (Anthony Head) – idealny czarny charakter oraz Jamie Tartt (Phil Dunster) – gwiazda w zespole. I jeszcze kategorie zbiorowe. Oczywiście cały AFC Richmond, w którym tak znakomicie spisali się: Sam Obisanya (Toheeb Jimoh), Isaac McAdoo (Kola Bokinni), Colin Hughes (Billy Harris), Dani Rojas (Cristo Fernández), Thierry Zoreaux/Van Damme/Zorro (Moe Jeudy-Lamour), Jan Maas (David Elsendoorn). Druga ekipa, to oczywiście kibice w barze z Mea (Annette Badland) za barem i chłopakami przed barem (Baz, Jeremy, Paul)…
Było też mnóstwo ról mniejszych i fajnych. Dr Sharon Fieldstone (Sarah Niles), rodzina Teda Lasso, Barbara (Katy Wix), Flo 'Sassy' Collins (Ellie Taylor), Zava (Maximilian Osinski) oraz nasz rodzimy akcent, dziewczyna z Nowego Sącza, Jade (Edyta Budnik). Fajne też były wstawki z prawdziwymi gwiazdami piłki nożnej, z których najbardziej cieszyła mnie historia Johanna Cruyffa i holenderskiej potęgi z lat siedemdziesiątych (tym okresem w historii tego sportu bardzo się kiedyś fascynowałem, jak Ted Lasso i jego ekipa :)
Piękna przygoda dobiegła końca,
serial wybrzmiał pięknie i u szczytu swoich możliwości. I choć to smuci, to
jednak skłania mnie do takiego przemyślenia, że czasami dobrze jest skończyć w
odpowiednim momencie. Uczą się tego ostatnio producenci seriali, bo także „Sukcesja”
miała świetny finał. To znacząca zmiana, w zmieniającej się przestrzeni małego
ekranu, ale niestety nie jest ona dana wszystkim producentom. Po tym także
rozpoznaję dobre i warte obejrzenia produkcje serialowe. W umiarze siła, trzeba
wiedzieć kiedy skończyć, aby zejść ze sceny niepokonanym. „Ted Lasso” to
uczynił, a ja do serialu i tak będę regularnie powracał… [Ocena: 10/10]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz