Andrzej Saramonowicz na swoim profilu zamieścił informację o rozpoczęciu pracy nad filmem o Kapitanie Żbiku z Grzegorzem Małeckim w głównej roli. Okazało się, że to był żart i że w informacji było mnóstwo tropów na to wskazujących. Moim zdaniem nie było, a informacja poważnego twórcy brzmiała poważnie. Media dały się nabrać, ale wybuchła mała burza w branży. Kapitan Żbik to znacząca postać polskiej popkultury, ale nie chciałem tematowi filmu poświęcać większej uwagi. Za to chętnie poświęcę temu zdarzeniu kilka zdań, teraz. Uważam bowiem, że Saramonowicz zachował się nieodpowiedzialnie.
Andrzej Saramonowicz to twórca ceniony i poważny, wojujący i mający przede wszystkim mocne własne zdanie o świecie i branży. Nie wszyscy go lubią, ale to po prostu takie nasze piekiełko… Saramonowicz to twórca bardzo inteligentny, wiem co piszę. Publikacja informacji o rozpoczęciu prac nad filmem o bohaterze ze świata polskiej popkultury brzmiała bardzo poważnie i nic nie wskazywało na to, że był to tylko żartobliwy prezent urodzinowy dla jego przyjaciela Grzegorza Małeckiego. Żart niestety nietrafiony, bo minął się znacznie z 1 kwietnia.
„Ludzie, co się z nami stało? Gdzie umiejętność czytania żartów? Grubych żartów, przy których nawet żadna finezja nie jest potrzebna? Co się z nami stało? Jak można przestać czytać język na poziomie metafory, absurdu, wygłupu?” – pisze Saramonowicz. Niestety wskazówek autor pozostawił w swojej informacji niewiele a nawet żadnej, a mam się za człowieka z jako takim poczuciem humoru.
Saramonowicz pisze tak: „Wszystko to jest oczywiście niewinnym wygłupem, ale przeraża lenistwo umysłowe wielu, przepraszam za wyrażenie, dziennikarzy, którzy gotowi są odpisywać skąd się da i co się da, bez jakiegokolwiek sprawdzenia rzeczywistości. I, rzecz jasna, nikt do mnie czy Małeckiego nie zadzwonił, by zapytać, czy to prawda. A szybko by usłyszał, że nie”. Saramonowicz wykpiwa dziennikarzy, którzy „dali się nabrać”. I jeszcze podkreśla, że poziom dziennikarstwa jest dziś na bardzo niskim poziomie i tak dalej… No jest w opłakanym stanie, ale akurat w tym przypadku Saramonowicz nie dał żadnych szans dziennikarzom, którzy po prostu potraktowali go poważnie i zacytowali w swoich publikacjach.
Bo takie publikacje są bardzo często przez dziennikarzy wykorzystywane i mnie to nie dziwi. To kwestia pewnego zaufania do osoby publicznej, do twórcy o poważnej reputacji. Ja bym Saramonowiczowi zaufał, ale na szczęście nie skusił mnie swoją publikacją o Żbiku. Ale napiszę, co dzieje się w realnym świecie, z takimi publikacjami osób publicznych. Na maile, telefony, „zaczepki” w mediach społecznościowych, zazwyczaj osoby takie po prostu nie odpowiadają, milczą, wysyłają uśmieszki… Tak to wygląda z mojej perspektywy.
W czasach kiedy kręcona jest nowa wersja Hansa Klossa, Pana Kleksa, Samych Swoich, Kogla-Mogla, Pana Samochodzika, informacja o Żbiku brzmiała co najmniej… wiarygodnie. Niby prezent, niby żart, ale marnej jakości, bo na żart nie wyglądał. Trzeba jednak przyznać, że autor żartu potrafi „wpuścić w maliny” i choć jego tłumaczenia nie przekonują, to znowu jest o nim głośno, a przecież często o to też chodzi.
Jest jeszcze inny problem. Jak pisze sam Saramonowicz w swoim wyjaśnieniu: „I tak oto twórcy, którzy naprawdę starają się o zrealizowanie przygód Żbika, dostają zawału i atakują platformy streamingowe, z którymi się umawiali. A platformy atakują agencję aktorską Małeckiego. Agencja atakuje swojego klienta, że ukrył przed nią rzekomą pracę przy moim filmie, tenże - rozbawiony, ale i zakłopotany - dzwoni do mnie, bym już przestał się wydurniać, bo producent innego jego filmu chce zrywać współpracę, nie po drodze mu ze Żbikiem. I to wszystko w 24 godziny, Jack Bauer się, kurwa, kłania!”.
Dobrze, że na końcu jego wpisu pojawiło się też coś na kształt przeprosin: „Teraz do tego doszła jeszcze konieczność przepraszania za żarty abstrakcyjne. No to przepraszam”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz