czwartek, 28 lutego 2019

Netflix przegrał bitwę, ale wojna trwa…


Produkowana i dystrybuowana przez Netflix „Roma” nie zdobyła Oscara dla najlepszego filmu. Hollywoodzkie studia odetchnęły z ulgą. Gigant internetowej produkcji filmowej nie powiedział jeszcze ostatniego słowa, ta walka trwa dalej i za rok podczas Oscarów ponownie dojdzie do starcia nowego ze starym. Netflix zdecydowanie nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.

Wygrana „Green Book” przyjęta została w Hollywood z ulgą. Oto zachowany został stary porządek. Film produkowany w tradycyjny sposób, pokonał dzieło stworzone na potrzeby internetowego serwisu z treściami premierowymi. Netflix na oscarową promocję „Romy” wyłożył od 25 do 60 milionów dolarów (źródła różnie podają), ale ostatecznie przegrał w tej rywalizacji, zdobywając „tylko” trzy Oscary. „Romie” udało się ustanowić kilka oscarowych rekordów. Po raz pierwszy Oscara dla filmu nieanglojęzycznego zdobyła produkcja z Meksyku, po raz pierwszy nagrodę za najlepsze zdjęcia otrzymał reżyser swojego filmu, a Alfonso Cuaron dołączył do ekskluzywnego grona twórców posiadających cztery i więcej Nagród Akademii. Sukces!?

Mimo nagród dla „Romy” stare Hollywood odetchnęło z ulgą, wygrał film reprezentujący tradycyjny hollywoodzki przemysł filmowy. Wybór „Green Book” to bardzo bezpieczny Oscar dla najlepszego filmu. „Roma” była jednak blisko wygrania najważniejszego Oscara, a pod koniec sezonu wydawało się, że idzie po historyczny triumf. Złoty Glob, nagroda Gildii Reżyserów, BAFTA, wiele nagród krytyków zwiastowały sukces, ale podczas Oscarów był on połowiczny. Na 10 nominacji „Roma” otrzymała trzy Oscary. Jak za kwotę 60 milionów wydanych podobno na promocję, to nie jest dobry wynik. Netflix przepłacił, albo zainwestował – to zależy od interpretacji. Dziś firmę tę stać na podjęcie tak kosztownych działań i nie ma wątpliwości, że to tylko kwestia czasu, gdy Netflix zdobędzie Oscara dla najlepszego filmu roku.

Zasadne jednak rodzą się pytania, czy Netflix przypadkiem nie kupił sobie Oscarów i czy nie jest to zagrożenie na przyszłość? Budzi także wątpliwości kinowa obecność „Romy”. Nie są znane oficjalne wyniki dotyczące wpływów z biletów w amerykańskich kinach. Szacunki specjalistów mówią o kwocie 3,5 miliona dolarów. Nie wiadomo też czy członkowie Akademii widzieli „Romę” w kinie, czy w domu? Oglądanie filmów w domu, to akurat jest praktyka powszechna, ale „Roma” zasługuje przecież na duży ekran i dopiero wtedy docenić można wielkość tego skromnego czarno-białego filmu.

Tegoroczne Oscary bardzo podzieliły środowisko filmowe. Obawy o wygraną Netflixa zmusiły do działania m.in. Stevena Spielberga. Głosowanie za „Green Book”, to było opowiedzenie się przede wszystkim za tradycyjnym kinem. Spielberg nie raz mówił głośno, że dla Netflixa są nagrody Emmy, a nie Oscary.

Studia słusznie boją się Netflixa. Dziś daje on sporą swobodę i duże pieniądze utalentowanym i rokującym twórcom. Bracia Coen wolą pokazywać swoje filmy w kinach, ale cieszą się ze współpracy z Netfliksem i podejmą ją w przyszłości. Wielkie studia bały się przez lata zainwestować w film Martina Scorsese „The Irishman”, który kosztować miał ponad 100 milionów dolarów. Netflix wyłożył na produkcję 140 milionów dolarów i za rok stanie do walki o Oscara, bo kilka dni temu ogłosił kinową dystrybucję tego przedsięwzięcia.

Ciekawie sprawę przedstawia Alfonso Cuaron. Kiedy zaczynałem pracę nad "Romą" wielu przyjaciół pytało "co robię?". Czułem się, jakbym kogoś zdradził. Myślę, że narracja ta się zmieniła. Myślę, że większość ludzi zdaje sobie sprawę, że ten film dociera do widzów na całym świecie, w sposób zarezerwowany do tej pory tylko dla filmów z głównego nurtu. [...] Dla mnie kino jest ważne. Jestem filmowcem, wierzę w kinowe doświadczenie. Musi być jednak różnorodność. Filmy artystyczne coraz trudniej zobaczyć w kinie, podobnie jest z filmami zagranicznymi. Większość kin gra tylko wielkie hollywoodzkie filmy - powiedział zdobywca Oscara, który w sprawie Netflixa zachęca do przemyśleń i autorefleksji na temat możliwości prezentowania filmów. Cuaron już wcześniej wspominał, że poszedł do Netflixa, bo ten zapewnił mu dotarcie do milionów widzów z czarno-białą, hiszpańskojęzyczną opowieścią z przeszłości i z udziałem nieznanych aktorów. Modele dystrybucji muszą być bardziej elastyczne, w zależności od filmu - dodał.

Szefowie studiów filmowych doskonale zdają sobie sprawę, że czeka ich ciężka bitwa nie tylko z Netfliksem, ale też z Apple’em i Amazonem. Giganci będą kręcić coraz więcej własnych filmów. Wkrótce w Las Vegas właściciele kin i studia filmowe będą rozmawiali ponownie o dystrybucyjnych oknach dzielących premierę kinową od internetowej, VOD czy DVD/BR. Hollywoodzkie studia skłaniają się ku temu, aby skrócić 90-dniowy okres pomiędzy premierą kinową a internetową. Właściciele kin nie sprzyjają temu pomysłowi. Netflixa to nie dotyczy, on wprowadza swoje produkcje tego samego dnia do kin i internetu, a tylko sporadycznie będzie wrzucał swoje filmy wcześniej na duże ekrany.

W samej Akademii Filmowej trwają podobno rozmowy o miejscu filmu w erze cyfrowej. Niektórzy z członków Rady Gubernatorów chcą, aby Netflix walczył o Emmy, a nie Oscary. Chcą też zmusić Netflix do ujawnienia swoich zarobków. Netflix już bierze udział w tej grze i niedawno wszedł w struktury MPAA, która daje mu pewne przywileje i pozwoli decydować o przyszłości kina. Netflix na pewno nie pozwoli sobie narzucić krzywdzących zasad działania.

Samą Akademię też czekają zmiany. Jeszcze w tym roku poznamy nowego prezydenta Akademii i zapewne będzie to kobieta. Podobno dużą szansę na to stanowisko ma Laura Dern, ale aktorka nie potwierdza tych informacji. [źródło: IndieWire, kilka przemyśleń własnych]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz