Nachodzący „West Side Story” to pierwszy musical w karierze Stevena Spielberga. Trudno uwierzyć w to, aby specjalista od kina nowej przygody, który od lat nie zrobił filmu wybitnego i tym razem się nie potknął. W poniedziałek odbyła się premiera filmu i pierwsze opinie wskazują, że Spielberg nakręcił najlepszy film od lat.
Trwa sezon na musicale, kilka z nich to propozycje wybitne, jak „tick, tick… BOOM!” czy „Cyrano”. Za nieco ponad tydzień swoją musicalową propozycję pokaże Steven Spielberg, który sięgnął po klasyczny „West Side Story”. Zmarły niedawno Steven Sondheim był współautorem piosenek do musicalu, który jest dziś klasyką Broadwayu, a filmowo był już na ekran przeniesiony i przyniósł w 1962 roku autorom 10 Oscarów, w tym za najlepszy film roku. Pierwsze opinie sugerują, że nominacje do Oscara będą też udziałem filmu Spielberga.
Na film czekamy już rok, bo pandemia wymusiła przeniesienie premiery, ale chyba będzie warto. Pierwsze opinie mówią, że nowe „West Side Story” jest „odważne i poruszające”, że ciekawie został przeprojektowany klasyczny musical, że „Spielberg jest w najwyższej formie”, film jest „fenomenalny” i jest to „jedno z najlepszych osiągnięć tego reżysera”. Kilka razy pojawiło się określenie, że „nie spodziewano się po tej wersji niczego dobrego”, że „nigdy nie można wątpić w talent Spielberga i autora scenariusza Tony’ego Kushnera”. Ten ostatni ma na koncie słynne „Anioły w Ameryce”, więc potrafi opowiadać z rozmachem i w dodatku bardzo przejmująco.
Czy będzie tak, że dokładnie po 60 latach „West Side Story” ponownie zachwyci Amerykańską Akademię Filmową? Na ile te pierwsze pokazy – jak to miejsce zazwyczaj – są przesadzone i zbyt entuzjastyczne?
Byłoby bardzo fajnie, gdyby Spielberg zrobił film wybijający się poza jego ostatnie – dobre i udane, ale nie wybitne – propozycje. 10 grudnia wybieram się do kina.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz