Kenneth Branagh i Haris Zambarloukos |
Kolejna i już ostatnia znacząca polska premiera na festiwalu EnergaCamerimage 2021 to „Belfast” w reżyserii i ze scenariuszem Kennetha Branagha. Powstał film który będzie głównym rozgrywającym przyszłorocznych Oscarów, bo to po prostu piękny, szczery i mądry film. Branagh pojawił się w Toruniu i wraz ze swoim autorem zdjęć spotkał się z publicznością po seansie.
Dorobek artystyczny pochodzącego z Irlandii Północnej Kennetha Branagha i twórcy kojarzonego głównie z kinem brytyjskim jest imponujący. Romans z Hollywood przyniósł mu kilka znaczących filmów, ale też spore wpadki. Za co lubię go najbardziej? Debiutancki „Henryk V”, potem „Przyjaciele Petera”, dla mnie udana wersja „Frankensteina”, piękne „Wiele hałasu o nic”, trochę przesadzony „Hamlet”, świetny „Pojedynek”, imponujący „Thor” (odniesienia znajdziecie w „Belfaście”) oraz kilka ekranizacji popularnych książek. Aktorsko Branagh debiutował podobno w jakiejś scenie 40 lat temu w „Rydwanach ognia”, a potem miał przygodę z Harrym Potterem, zagrał w „Walkirii”, kilku filmach Christophera Nolana, był serialowym świetnym Kurtem Wallanderem, lubi się go za postać detektywa Poirot. Człowiek-instytucja, wybitny twórca, pięciokrotnie nominowany do Oscara (2 x aktor, reżyser, scenariusz, krótki film). I właśnie po tylu latach Kenneth Branagh wraz z „Belfast” zmierza wprost po należne mu Oscary. Jest kilka ku temu przesłanek.
Branagh urodził się w 1960 roku i pierwsze dziewięć lat spędził w rodzinnym Belfaście, a potem wraz z najbliższymi przeniósł się do Londynu. O tym pierwszym okresie swojego życia opowiada właśnie w filmie „Belfast”, historię rozpoczynając wraz z eskalacją tzw. „Kłopotów”, rosnącej nienawiści pomiędzy protestantami i katolikami w Irlandii Północnej. Ta historia jest bardzo dramatyczna, pełna ludzkiej tragedii, zamachów IRA, które dotarły na ulice Londynu. O tym „Belfast” nie opowiada. Jest to za to opowieść oczami dziewięciolatka, który patrzy na otaczający go świat i który nie rozumie skąd bierze się ta nienawiść. Buddy przygląda się swojej protestanckiej rodzinie i katolickim sąsiadom, znajduje się w środku tego bezsensownego konfliktu. Przygląda się w sposób szczególny.
Bo Branagh nie zrobił przygnębiającego i smutnego filmu. Patrząc na świat oczami dziecka jest w tej opowieści nieco sentymentalny, zabawny, wzruszający, ale też oczywiście przerażony i zasmucony. Wszystko to jednak udało mu się osiągnąć w bardzo subtelny sposób i praktycznie bez słabych filmowych punktów.
Jest ten świat przez Branagha nieco wyidealizowany, ale mówi on wprost, że dokładnie tak na świat patrzy przecież dziecko. I ta perspektywa na ekranie jest największym sukcesem filmu „Belfast”. W dodatku są tutaj idealnie wyważone: muzyka, humor, wspomnienia, dramat, rodzina i rodzice, miłość, dziecięce zabawy, trudne wybory... Świetne kino, prowadzone silną ręką i wspaniale zagrane przez grono utalentowanych ludzi.
Oscar dla Caitriony Balfe w roli matki będzie bardzo zasłużony. Znakomity jest młodziutki Jude Hill oraz Judi Dench i Ciarán Hinds w rolach dziadków. Wspaniale jest sfotografowana w czerni i bieli tamtejsza rzeczywistość oraz te kilka chwil z kolorowymi wstawkami. Zresztą twórcy na spotkaniu z widzami w Toruniu wspominali, że inspiracją dla ich pracy były zdjęcia do polskiej „Idy”.
To jeden z tych filmów, do których będę powracał i który zapewne bardzo się spodoba widzom także w Polsce. Nagroda Publiczności w Toronto i powszechne zachwyty zwiastują Oscary. Fajnie więc było spotkać w Toruniu przyszłorocznego laureata Oscara, a może nawet trzech Oscarów (film, reżyseria, scenariusz), bo „Belfast” na nie na pewno zasługuje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz