Oglądając
taki film jak „Pacific Rim” można poczuć się jak dziecko.
Trzeba jednak lubić opowieści o potworach lub
robotach, a
najlepiej obie te kategorie.
Bo
te dwa
światy spotkały się w jednym filmie, a o jakość produktu zadbał
niezrównany
Guillermo del Toro („Hellboy”,
„Labirynt Fauna”).
To
jeden z tych filmów, gdzie treść jest nieistotna, nie
ma gwiazd w obsadzie, a
najważniejsza jest wizualna
rozkosz
i totalne
zniszczenie.
Sam reżyser mówi wprost, że „Pacific Rim” powstał właśnie
po to, by widzowie mogli obejrzeć niesamowite sceny walki pomiędzy
gigantycznymi potworami i wielkimi robotami, by
w kinie poczuli się jak 12-latkowie.
I to się udało znakomicie. Do
tego celu nie potrzebował aktorskich
sław,
ale i tak zatrudnił spore grono wykonawców
znanych z popularnych seriali (Charlie Hunnam, Idris Elba, Ron
Perlman, Charlie Day, Max Martini). Większość budżetu poszło na
innego rodzaju gwiazdy – te
z komputera/tableta.
Pomaga
w odbiorze filmu także fakt, że Guillermo
del Toro w młodości zachwycał się filmami o potworach i od dawna
marzył o takim filmie. Wygląda na to, że dopiął swego. Tylko
czy trafił na podatny grunt i w swój czas? Wydaje mi się, że
młodsi widzowie podchodzą do tego filmu bez większego entuzjazmu.
Dziś rządzą w kinach superbohaterowie, a tylko jeden z nich jest
nieco większy i zielony.
„Pacific
Rim” to historia
trwającej od lat wojny pomiędzy potworami wychodzącymi z głębin
morskich (Kaiju) a
stającymi
na ich drodze robotami (Jaeger),
jedynej broni mającej ocalić nasz gatunek. Robotami sterują ludzie
i właśnie jeden z nich odegra tutaj znaczącą rolę. Do
tego podniosła muzyka, humor w postaci dwóch naukowców, kilku
twardzieli, jakaś
dziewczyna,
niemili
faceci.
Nie doszukujmy się jednak większego sensu w
tej opowieści,
nie szukajmy dziur w scenariuszu, chłońmy niesamowitą wizję
twórców, którzy zaserwowali nam wspaniały hołd dla kina lat
odległych, kiedy na ekranach królowały zastępy olbrzymich
potworów z Godzillą na czele. Guillermo del Toro zdołał
namówić Hollywood na sfinansowanie tego produktu
i żal tylko, że nie wszystkie jego pomysły udało się przy
tym projekcie zrealizować.
Może
będzie miał szansę by pokazać je w drugiej części?
Mi
w filmie najbardziej przeszkadzał wymuszony humor, który miał za
zadanie rozładowywać napięcie. Mogę
sobie wyobrazić ten film na poważnie. Komercja rządzi się jednak
swoimi
prawami. Jeszcze bardziej drażni mnie ukłon w kierunku Chin, który
umożliwia sprzedaż filmu na tamtejszym rynku. I tutaj księgowi
zapewne mocno naciskali na producentów. Od razu jednak
powiedzmy sobie szczerze, dzięki sukcesowi filmu w Chinach,
nakręcona zostanie druga część „Pacific Rim”. Może
więc nie warto narzekać.
„Pacific
Rim” to
wizualny majstersztyk i
powstał tylko
po to byśmy
zachwycali się niesamowitymi scenami pojedynków pomiędzy
antagonistami. Gdy stają naprzeciw siebie potworne Kaiju i
mechaniczne Jaegery ekran drży w posadach, a kino domowe ledwo daję
radę udźwignąć tę potęgę. Obie siły są niemal
niezniszczalne, posiadają niewyobrażalną siłę i walczą do
upadłego. Sceny z ich udziałem zapierają dech w piersiach, a
że giganty
poruszają
się nieco wolniej mamy
możliwość rozkoszować się potęgą obrazu i wyobraźni Guillermo
del Toro. A
tylko o to tutaj chodzi.
Wydanie
Blu-ray
Dobre
wydanie filmu na tym nośniku. Mamy dwie wersje filmu
do
wyboru – 3D i 2D. Ta pierwsza daje możliwość jeszcze lepszego
odczuwania wizualnych pomysłów twórców. Dźwięk i obraz
znakomite. Oryginalny DTS-HD Master Audio nie wybucha ze zdwojoną
mocą podczas scen akcji, co wpływa na dobry odbiór filmu. Polski
lektor z Dolby Digital 5.1 nie
ma za wiele do roboty, bo przecież nie o rozmowy tu chodzi.
Film należy oglądać wieczorem, bo tylko wtedy dobrze działają
nocne sceny, które przeważają w filmie. Trzeba to sobie powiedzieć
wprost. Im większy ekran telewizora, tym lepiej.
Guillermo
del Toro zadbał o liczne dodatki i do tego postarano się o
oryginalne ich potraktowanie. Zaczyna się ta podróż od Notatnika
reżysera,
w którym na wirtualnych kartkach sam twórca opowiada nam o swojej
pracy, zdradza kilka niezrealizowanych pomysłów, przedstawia kulisy
produkcji,
a wszystko podparte autentycznymi
rysunkami
del Toro.
Tutaj też mamy galerie zdjęć z potworami, plakatami propagandowymi
i wieloma innymi ciekawostkami. To tutaj właśnie del Toro mówi, że
gdyby miał większy budżet pewne rzeczy pokazał by inaczej (np.
śmieciarzy zbierających odpady po Kaiju).
Behind
the Scenes: Drift Space
to specjalne filmiki przedstawiające charakterystykę poszczególnych
bohaterów.
Behind
the Scenes: The Digital Artistry od Pacific Rim.
Pierwsze
spotkanie twórców odpowiedzialnych za efekty specjalne do filmu
miało miejsce w październiku 2011 roku a prace nad tym kluczowym
elementem trwały równocześnie z całym cyklem produkcyjnym.
Świetnie del Toro punktuje krytykantów, którzy wytykają, że
„Pacific Rim” to „tylko efekty wizualne”. Otóż nie, del
Toro cały czas reżyseruje film, właśnie szczególnie gdy pracuje
nad efektami. A że sam wywodzi się ze świata efektów wizualnych
bo nad nimi pracował, więc potrafi idealnie wskazać problemy i
podać ich rozwiązanie. Guillermo del Toro przywiązuje też dużą
wagę do fizyki, więc w tym filmie stara się nie szarżować i w
miarę realnie oddać walkę pomiędzy gigantami.
Behind
the Scenes: The Shatterdome
podzielone są na kilka części. Pierwsze to dynamiczne animacje
(coś jak storyboardy) z kilkoma scenami z filmu. Oglądamy je w
połączeniu z muzyką. Kolejna część to Koncepty artystyczne
poświęcone Kaiju, Jaegerom, kostiumom i wyposażeniu oraz
scenografii. Piękne
obrazy, które świetnie wyglądałyby na ścianie każdego fana.
Dzięki temu dodatkowi dokładnie poznajemy nazwy poszczególnych
Kaiju, o czym w samym filmie praktycznie się nie mówi.
Oto
więc Kaiju występujące w filmie: Trespasser, Knifehead, Onibaba,
Leatherback, Otachi, Baby Otachi, Raiju, Scunner, Slatter,
Precursors, Daikaiju, Maquettes.
Lepiej
znamy nazwy Jaegerów. Im też poświęcono specjalne prezentacje
szkiców koncepcyjnych.
Kolejny
dodatek to Sceny
usunięte.
Tylko 3 minuty, które pomieściły kilka scen, które wyglądają
fajnie. To sceny z udziałem aktorów, więc nie ma tutaj ujęć z
efektami. Kolejny dodatek to Wpadki.
Świetnie zmontowane, autentycznie zabawne, ale niecałe 4 minuty
pozostawia niedosyt. Do
tego komentarz
twórców.
Wszystkie
dodatki z polskimi napisami.
(tekst dla www.stopklatka.pl)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz