Unikam złego kina –
amerykańskiego i polskiego (celowy wyjątek zrobiłem dla „Polityki”) i zapewne
dlatego byłoby mi bardzo trudno stworzyć zestawienie najgorszych filmów roku.
Za to sporo oglądam corocznie produkcji, które ostatecznie okazują się
propozycjami bardziej lub mniej rozczarowującymi. Było takich filmów w 2019
roku sporo.
Rok zaczął się od (pół)sequela
świetnego „Niezniszczalnego” i niespecjalnie fajnego dla mnie „Split”. M. Night
Shyamalan dawno temu się wypalił, ale ciągle walczy i czasami nawet udaje mu
się widzów zaskoczyć („Wizyta”). Połączenie dwóch filmów we wspólnym sequelu to
ciekawy pomysł, ale do tego nie wystarczy zatrudnić Bruce’a Willisa i Samuela
L. Jacksona, ale trzeba też sensownie całą historię przeprowadzić. Tego tutaj
nie było. Zresztą przerost formy nad treścią to główna charakterystyka
filmowych rozczarowań. „Ciemno, prawie noc” to ceniona i trudna literatura, ale
twórcy nadali jej jeszcze większy artystyczny charakter. Gdyby kryła się za tym
wybitna sztuka filmowa, film byłby sukcesem, ale eksperyment stawiający na
autorską wizję opartą na niewiarygodnej „bajkowej” estetyce nie przekonuje. To
moje największe rodzime rozczarowanie 2019 roku, a miał być to film roku. Tuż
obok stawiam „Kuriera” Władysława Pasikowskiego, po którym spodziewałem się
mocnego i dynamicznego kina sensacyjnego w dramatycznych wojennych okolicznościach.
Na nic się to zdało, film przypomina odcinek telewizyjnego serialu.
Rozczarowanie tym większe, że bohater tej opowieści zasługuje na wybitny film.
Główne filmowe rozczarowania to
filmy z Hollywood. Netflix skończył rok wybitnymi propozycjami, ale gdzieś po
drodze przytrafił im się nieudany film „Potrójna granica”. Oczekiwania były
wysokie, gwiazdy obiecujące, ale wiele tutaj rzeczy nie wypaliło, a film jest
mało wciągający. Netflix takich filmów miał więcej, bo przecież „The Highwaymen”
nie rzucił na kolana. O filmie Michaela Baya z końca roku nawet nie będę
wspominał.
Najwięcej rozczarowań w 2019 roku
przyniosło kino grozy z elementami fantastycznymi. To dziś bardzo płodny
gatunek, ale niestety więcej powstaje tutaj filmów nieudanych. „Hellboy”, „Smętarz
dla zwierzaków”, „Brightburn. Syn ciemności”, „Topielisko. Klątwa La Lorony”, „Annabelle
wraca do domu”. Każdy z nich wiele obiecywał, ale wszystkie wypadły kiepsko,
nie wciągały w ten świat, nie przekonały, nic po sobie nie pozostawiły. Dobrze,
że w gatunku tym ciągle powstają małe arcydzieła, gdzieś poza głównym nurtem („Lighthouse”,
„Midsummer”).
Nawet mistrzowie zawodzą, gdy próbują
rozmawiać z szeroką publicznością. Mnie znudził Jim Jarmusch w swoim filmie o
zombie, ale to Danny Boyle w „Yesterday” pokazał, jak zniszczyć fajny pomysł na
film. W gronie tych wszystkich filmów, ten ostatni uważam za główne filmowe
rozczarowanie 2019 roku.
Filmami niepotrzebnymi były w
2019 roku też: „Godzilla II: Król potworów”, „Aladyn” i „Terminator: Mroczne
przeznaczenie”. Każdy z potencjałem, z jakąś koncepcją, ale każdy poległ
mierząc się ze swoimi poprzednikami, klasyką. Takich filmów należy unikać
zdecydowanie i oby w 2020 roku było ich jak najmniej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz