wtorek, 31 grudnia 2019

Największe filmowe rozczarowania 2019


Unikam złego kina – amerykańskiego i polskiego (celowy wyjątek zrobiłem dla „Polityki”) i zapewne dlatego byłoby mi bardzo trudno stworzyć zestawienie najgorszych filmów roku. Za to sporo oglądam corocznie produkcji, które ostatecznie okazują się propozycjami bardziej lub mniej rozczarowującymi. Było takich filmów w 2019 roku sporo.

Rok zaczął się od (pół)sequela świetnego „Niezniszczalnego” i niespecjalnie fajnego dla mnie „Split”. M. Night Shyamalan dawno temu się wypalił, ale ciągle walczy i czasami nawet udaje mu się widzów zaskoczyć („Wizyta”). Połączenie dwóch filmów we wspólnym sequelu to ciekawy pomysł, ale do tego nie wystarczy zatrudnić Bruce’a Willisa i Samuela L. Jacksona, ale trzeba też sensownie całą historię przeprowadzić. Tego tutaj nie było. Zresztą przerost formy nad treścią to główna charakterystyka filmowych rozczarowań. „Ciemno, prawie noc” to ceniona i trudna literatura, ale twórcy nadali jej jeszcze większy artystyczny charakter. Gdyby kryła się za tym wybitna sztuka filmowa, film byłby sukcesem, ale eksperyment stawiający na autorską wizję opartą na niewiarygodnej „bajkowej” estetyce nie przekonuje. To moje największe rodzime rozczarowanie 2019 roku, a miał być to film roku. Tuż obok stawiam „Kuriera” Władysława Pasikowskiego, po którym spodziewałem się mocnego i dynamicznego kina sensacyjnego w dramatycznych wojennych okolicznościach. Na nic się to zdało, film przypomina odcinek telewizyjnego serialu. Rozczarowanie tym większe, że bohater tej opowieści zasługuje na wybitny film.

Główne filmowe rozczarowania to filmy z Hollywood. Netflix skończył rok wybitnymi propozycjami, ale gdzieś po drodze przytrafił im się nieudany film „Potrójna granica”. Oczekiwania były wysokie, gwiazdy obiecujące, ale wiele tutaj rzeczy nie wypaliło, a film jest mało wciągający. Netflix takich filmów miał więcej, bo przecież „The Highwaymen” nie rzucił na kolana. O filmie Michaela Baya z końca roku nawet nie będę wspominał.

Najwięcej rozczarowań w 2019 roku przyniosło kino grozy z elementami fantastycznymi. To dziś bardzo płodny gatunek, ale niestety więcej powstaje tutaj filmów nieudanych. „Hellboy”, „Smętarz dla zwierzaków”, „Brightburn. Syn ciemności”, „Topielisko. Klątwa La Lorony”, „Annabelle wraca do domu”. Każdy z nich wiele obiecywał, ale wszystkie wypadły kiepsko, nie wciągały w ten świat, nie przekonały, nic po sobie nie pozostawiły. Dobrze, że w gatunku tym ciągle powstają małe arcydzieła, gdzieś poza głównym nurtem („Lighthouse”, „Midsummer”).

Nawet mistrzowie zawodzą, gdy próbują rozmawiać z szeroką publicznością. Mnie znudził Jim Jarmusch w swoim filmie o zombie, ale to Danny Boyle w „Yesterday” pokazał, jak zniszczyć fajny pomysł na film. W gronie tych wszystkich filmów, ten ostatni uważam za główne filmowe rozczarowanie 2019 roku.

Filmami niepotrzebnymi były w 2019 roku też: „Godzilla II: Król potworów”, „Aladyn” i „Terminator: Mroczne przeznaczenie”. Każdy z potencjałem, z jakąś koncepcją, ale każdy poległ mierząc się ze swoimi poprzednikami, klasyką. Takich filmów należy unikać zdecydowanie i oby w 2020 roku było ich jak najmniej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz