Imigrant |
W niedzielę w Krakowie zakończył
się 20. Festiwal Filmu Niemego. W poszukiwaniu klasyki na dużym ekranie wybrałem
się więc do tego zacnego grodu i miałem okazję wziąć udział w kilku znakomitych
pokazach. Klasyka kina inspiruje do dzisiaj!
Tegoroczna jubileuszowa edycja
Festiwalu Filmu Niemego stała pod znakiem komedii. To bardzo bezpieczny i
oczywisty programowy chwyt, ale pamiętajmy że jest komedia tym gatunkiem
filmowym, który ukształtował kino i odgrywał główną rolę w czasach kina
niemego. Z jednej więc strony sięgnięto po klasykę klasyki, z drugiej po tych
wszystkich mistrzów, którzy sto i więcej lat temu budzili zachwyt widzów na
całym świecie i pomagali im przetrwać w trudnych czasach. Lata mijają, a oni
ciągle bawią, wzruszają i inspirują.
Z bardzo bogatego programu 20.
Festiwalu Filmu Niemego wybrałem trzy bloki. Pierwszym z nich było spotkanie z
nieśmiertelnym i wciąż wybitnie zabawnym Charlie Chaplinem. W piątkowy wieczór
widzowie mogli obejrzeć dwie komedie jego autorstwa, dwa małe arcydzieła. Oba z
muzyką graną na żywo, bo też większość prezentacji festiwalowych taki właśnie ma
charakter.
Chaplin się nie starzeje. Dowodzi
tego na przykład film „Imigrant”, w którym wieczny włóczęga na pokładzie
parowca odbywa podróż z Europy do Ameryki, a potem trafia na ulice tego kraju w
poszukiwaniu szczęścia. Ten kilkunastominutowy zestaw gagów, to popis
wirtuozerii Chaplina, za i przed kamerą. W czasach współczesnych losy
emigrantów na pokładzie filmowego statku, a później na lądzie nabierają innego
i znacznie poważniejszego charakteru. Chaplin w komediowym ujęciu powiedział
więcej o ludzkich przywarach niż ktokolwiek wcześniej przed nim i niewielu po
nim. I co niezwykłe „Imigrant” to po 102 latach od premiery ciągle bardzo
zabawny i pomysłowy film. W związku z niejasnościami dotyczącymi praw
autorskich, film ten dostępny jest w domenie publicznej. Szukajcie…
Drugi z filmów Chaplina
zaprezentowany w tym samym bloku to „Pielgrzym” z 1923 roku, film o czasie
trwania 45 minut, a więc wymagający znacznie więcej pracy od Chaplina. I jak
się okazało ponownie powstało perfekcyjne dzieło, pełne zaskakujących zwrotów
akcji i pomysłów, które inspirują twórców do dziś. „Pielgrzym” to historia
uciekiniera z więzienia, który w przebraniu księdza/pastora trafia na prowincję
i wzięty zostaje na prawdziwego duchownego. Charlie bardzo stara się wzbudzić
zaufanie wiernych, ale pewnego dnia w przebraniu rozpoznaje go kolega z celi.
Charlie zrobi wszystko, aby uchronić ich przed przestępczymi zakusami byłego
współwięźnia, który zdecydowanie ma nieczyste zamiary.
Czy opowieść ta wydaje się
państwu znajoma? Ależ oczywiście! Oglądając „Pielgrzyma” zdecydowanie dostrzec
można tutaj bliskość „Bożego ciała” Jana Komasy ze scenariuszem Mateusza
Pacewicza. Nie odważę się posądzać polskich twórców o plagiat i kopię, bo też
nastrój obu filmów jest bardzo różny, ale nie ulega wątpliwości że obie
historie są w wielu miejscach bardzo podobne. Potraktować to więc należy jako
niezamierzoną lub przypadkową inspirację, a polskim twórcom pogratulować bardzo
umiejętnego przeniesienia tej historii w nasze realia. Chaplin był geniuszem!
Na 20. Festiwalu Filmu Niemego
zaprezentowano też polską komedię „Tajemnica pokoju nr 100” z 1914 roku, która
przez dekady była uznawana za zaginioną, a w 2000 roku odnaleziono ją w
archiwach filmowych w Amsterdamie. Sprawcami tego odkrycia byli Jerzy Maśnicki
i Kamil Stepan, którzy przed seansem w krakowskim Kinie Pod Baranami spotkali
się z publicznością i opowiedzieli widzom o tej przygodzie. O tej i innych.
Moją wyobraźnię pobudziła opowieść o archiwum filmowym w Moskwie, w którym –
mam takie przeczucie – skrywane są do dziś zapomniane i przez wielu uznane za
zaginione, dzieła filmowe. A sam film „Tajemnica pokoju nr 100”? No cóż, klasie
Chaplina on nie zagraża, ale i tak ma wielka wartość historyczną. Nie ukrywam,
że hotelowa intryga była dość zawiła, bohaterowie mogą się pomylić, a całość
jest mocno wydumana. Nie o to jednak chodzi. Oto jeden z najstarszych
zachowanych polskich filmów, z którymi czas obszedł się dość brutalnie, ale
który dowodzi, że i nasze kino próbowało bawić widzów i na swój sposób odnosiło
sukcesy.
Ostatniego dnia wizyty na
Festiwalu Filmów Niemych w Krakowie wybrałem się na doskonale kojarzone przez
widzów „Piętro wyżej” z Haroldem Lloydem w głównej roli. Oczywiście sceny z
zegarem i kaskaderskie popisy okularnika zwisającego z wieżowca są znane i
ciągle przypominane. Ale ilu z czytelników widziało film w całości? Dla mnie
był to pierwszy pełny seans tego filmu i w końcu wiem już: co, dlaczego i po co…
Harold Lloyd, konkurent Chaplina i Bustera Keatona, miał swój niepowtarzalny
styl, wygląd i oczywiście swoje podejście do sztuki filmowej. Lloyd skupił się
bowiem na fizyczności swoich pomysłów i na gagach wynikających z licznych
przeciwności losu. Bardzo też często Harold Lloyd wykonywał sam niebezpieczne
sceny kaskaderskie, czym budził podziw współczesnych mu widzów. Jak ogląda się „Piętro
wyżej” po niemal stu latach od premiery? Odpowiem wymijająco: z szacunkiem dla
klasyków amerykańskiej komedii.
20. Festiwal Filmu Niemego w Krakowie
skrywał jeszcze wiele innych filmowych rarytasów i bardzo żałuję, że nie udało
mi się obejrzeć wszystkich propozycji przygotowanych przez ekipę z Kina Pod
Baranami. Bardzo w tym miejscu dziękuję za ciepłe przyjęcie. Zaryzykuję taką
myśl, że znalazłem kolejny fajny festiwal, na którym zamierzam od teraz
pojawiać się corocznie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz