„Łowca androidów” Ridleya Scotta
rozgrywa się w listopadzie 2019 roku. Dożyliśmy czasów z jednego z
najważniejszych filmów z historii science fiction. I jak zauważyć można przez
okno, odbiega on na szczęście od wizji Dicka i Scotta, choć zapewne zmierza w
tym przerażającym kierunku.
W 2012 roku w portalu
Stopklatka.pl pisałem o filmie „Łowca androidów” z okazji jego specjalnego
wydania na Blu-ray:
Jak doskonale wiadomo dzieło
Ridleya Scotta zaczęto doceniać po latach, "Łowca androidów" doczekał
się kilku wersji, a w tym roku minęło 30 lat od jego premiery i spektakularnej
klapy. Na rynku pojawiło się właśnie 3-dyskowe jubileuszowe wydanie Blu-ray.
Raz jeszcze można oddać się filmowej ekstazie obcując z jednym z
najważniejszych dzieł w historii kina science-fiction. W dodatku to wydanie
daje szansę obejrzenia filmu kilkukrotnie.
"Łowcę androidów"
poddawano licznym ocenom i analizom. Proza Philipa K. Dicka została znacznie
zmieniona i na ekranie nie należy doszukiwać się jej wiernej ekranizacji. W
nieśpiesznej filmowej narracji chłoniemy fantastyczną wizję Los Angeles z
listopada roku 2019. Snując się z bohaterem po zaludnionym mieście w
poszukiwaniu replikantów przyglądamy się wizji, która nie wróżyła nam najlepiej.
Scott i jego spece od scenografii, zdjęć, kostiumów oraz efektów specjalnych
pozwalają delektować się tym światem. Twórca wizualizacji przyszłości,
legendarny artysta Syd Mead dokonał rzeczy, która przeszła do historii kina i
dziś uznawana jest za wzór dla innych przedstawicieli kina fantastycznego.
Udało mu się stworzyć niezwykły obraz przyszłości - brudny i wielokulturowy.
Powolna praca kamery śledzi monotonne przedzieranie się przez miasto, które nie
przypomina dzisiejszego Los Angeles, ale na pewno bliska jest wielu innym
przeludnionym miejscom na ziemi. A wszystko oczywiście z nieśmiertelną muzyką
Vangelisa, bez której film ten nie byłby tak pełny i wiarygodny.
Po 30 latach na "Łowce
androidów" patrzy się już zdecydowanie inaczej, przez pryzmat słowa
"arcydzieło". I nie są to słowa używane na wyrost. Ale przecież droga
ku sławie i miejscu w historii nie była wcale łatwa... Świetnie obrazuje to
wydanie 3-płytowe Blu-ray.
Choć powinniśmy z nabożnym
uznaniem kochać tylko wersję oryginalną z 1982 roku, to jednak po kolejnych
przeróbkach tego filmu, już wiemy że była ona pod wieloma względami nieudana i
przyczyniła się do porażki obrazu 30 lat temu. Zacznijmy jednak od początku, bo
wydanie jubileuszowe Blu-ray (bardzo charakterystyczna okładka z papierowym
jednorożcem) składa się z trzech płyt.
Spełniony w pełni według słów
samego Ridleya Scotta jest "Łowca androidów" w ostatecznej wersji
reżyserskiej. To ona powoduje, że widz/fan doświadcza filmowej uczty. Ze
wszystkich wersji to właśnie ta zmontowana w 2007 roku wydaje się idealna i
dzięki niej film dostarcza najwięcej przyjemności. Jest ona także najdłuższa
spośród wszystkich wersji, jakie przez lata powstały. Od tej wersji zaczyna się
nasza przygoda z filmem.
Ta wersja filmu na Blu-ray robi
największe wrażenie. Obraz lśni z parametrami 1080p HD 16x9, z dźwiękiem
angielskim Dolby TrueHD. Jako jedyna z wersji w tym wydaniu "ostateczna
odsłona" posiada polski dźwięk w formacie Dolby Digital 5.1 oraz polskie
napisy. Wersja filmu na Blu-ray poddana została specjalnej obróbce ponieważ
obraz jest perfekcyjny i świetnie wygląda na ekranie telewizora.
Na krążku nr 2 otrzymujemy trzy
kolejne wersje filmu. Zanim jednak rozpoczniemy seanse warto wysłuchać co do
powiedzenia ma sam Ridley Scott, opisujący krótko każdą z nich osobno. A mamy
tutaj: Oryginalną wersję kinową z 1982, Międzynarodową wersję kinową z 1982,
Wersję reżyserską z 1991. Niestety, żadna z tych edycji nie posiada nawet
polskich napisów, ale szczerze mówiąc niespecjalnie to przeszkadza widzowi,
który będzie zapewne wielkim fanem "Łowcy..." skoro chce się
przedrzeć ponownie przez te filmy, i to w różnych jego konfiguracjach. Obraz w
tych wersjach jest w formacie 1080p HD, co zdecydowanie służy przedsięwzięciu
po latach.
Każda z tych odsłon słynnego
filmu obrosła już legendą. Jak bardzo można nie polubić "Łowcy
androidów" przekonujemy się oglądając obraz Scotta w oryginalnej wersji
kinowej. Dodanie głosu głównego bohatera z offu, który prowadzi nas przez
narrację było niepotrzebne i zabiło wtedy film. W dodatku mamy tutaj w finale
happy end z pięknymi widoczkami, a ja wolę zakończenie otwarte z innych wersji.
Dziś to dla nas ciekawostka, a dla twórców przestroga jak łatwo można popełnić
błędy źle oceniając możliwości danego dzieła. Każda z wersji różni się od
poprzedniej i finalnej sposobem prowadzenia narracji, zakończeniem,
nagromadzeniem przemocy, wykorzystaniem muzyki.
Ostatnia płyta posiada Wersję
roboczą filmu, która jest w tym wydaniu i w historii "Łowcy androidów"
sporą ciekawostką. Nie była ona zbyt często pokazywana publicznie, legendą
obrosły jej seanse na festiwalach, które przyczyniły się do odkrycia na nowo
tego filmu. Podobno jednak Ridley Scott nie dał jej swojego
"błogosławieństwa". I tutaj jednak mamy wprowadzenie reżysera, a do
tego komentarz autora książki o "Łowcy...", który przeprowadza nas
przez film, bardzo ciekawie komentując to co oglądamy. Tej wersji nie obejrzymy
w HD, ale to nadaje jej także niesamowitego wrażenia i pozwala odbyć swoistą podróż
w przeszłość.
Ostatnia z płyt to także zestaw
dodatków. Tutaj najważniejszym jest film dokumentalny "Niebezpieczne
dni" przedstawiający historię filmu i jego losy na etapie produkcji, w
okolicy premiery oraz po latach. Bez tego dokumentu, sam "Łowca
androidów" wydaje się niepełny. Pozycja obowiązkowa! Do tego zamieszczono
liczne galerie zdjęć oraz szkiców. I mimo tych dobrodziejstw, odczuwam mały
niedosyt...
Dla historii "Łowcy
androidów" najważniejsze jest to, że zachowane zostały bodajże wszystkie
wersje filmu (podobno jest ich więcej, niż w tym wydaniu :). Dzięki temu możemy
je poznawać i przyjmować na swój sposób, a każdy z widzów ma więc szansę wybrać
swoją ulubioną. Należy to docenić, bo nie jest to przypadek nagminny. Fani "Gwiezdnych
wojen" wiele by oddali za możliwość swobodnego obejrzenia prawdziwej
wersji kinowej pierwszej części słynnej Sagi z 1977 roku...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz