W wieku 87 lat zmarł amerykański reżyser William Friedkin, nagrodzony Oscarem za „Francuskiego łącznika”, autor m.in. genialnego „Egzorcysty”. Ten ostatni film w tym roku świętuje 50. rocznicę swojej premiery, niedługo ponownie trafi na ekrany kin, a po nim nowy „Egzorcysta”. Na tegorocznym festiwalu w Wenecji będzie miał premierę ostatni film Williama Friedkina, oczekiwany „The Caine Mutiny Court-Martial” z Kieferem Sutherlandem w roli głównej.
Wraz z Peterem Bogdanovichem, Francisem Fordem Coppolą i Halem Ashbym, Friedkin był w latach 70. w gronie nowego pokolenia dynamicznych, podejmujących ryzyko amerykańskich filmowców. To oni nadawali bieg „nowemu kinu w USA”. Friedkin po doświadczeniach w telewizji i w kinie dokumentalnym, wniósł wiele ciekawych elementów do amerykańskiego kina, co można było zobaczyć chociażby w jego naturalistycznym i przypominającym dokument „Francuskim łączniku”. Ten film na początku lat siedemdziesiątych stał się prawdziwą sensacją w kinach, zyskał wielkie uznanie i zdobył wtedy główne Oscary, w tym za najlepszy film roku, reżyserię Friedkina, główną rolę Gene’a Hackmana, scenariusz Ernesta Tidymana i wspomniany niesamowity montaż Geralda B. Greenberga (głównie zapewne za ten niesamowity pościg). Nominowano do Oscarów także Roya Scheidera za rolę drugoplanową, zdjęcia Owena Roizmana i dźwięk. Ten film wyniósł na szczyt Williama Friedkina, który kolejnym tytułem podkreślił swoją znaczącą rolę w amerykańskim i światowym kinie. Tym dziełem sztuki był najlepszy horror w historii kina – „Egzorcysta”, za który Friedkin otrzymał swoją drugą nominację do Oscara (i jak się potem okaże, ostatnią). Film policyjny i horror to były największe osiągnięcia Friedkina, w takim pospolitym myśleniu o jego kinie, ale udanych filmów miał na koncie więcej.
„Egzorcysta” to dla mnie film szczególny i dzieło, do którego często powracam. Gdy w 1973 roku film trafiał do kin, publiczność się nim zachwyciła, a 500 mln dolarów wpływów uczyniło z niego wielkie wydarzenie. To był hit, do którego dziś powraca się z niesłabnącym zainteresowaniem, a gdy po latach wypuszczono do kin wersję reżyserką filmu, zarobiła ona dodatkowe 40 mln dolarów. Mija dokładnie 50 lat od jego premiery i jest obecnie szykowana nowa odświeżona wersja filmu, która trafi do kin (amerykańskich na pewno, ale czy na świecie?). Hollywood próbowało wskrzesić „Egzorcystę” kilka razy, ale bez sukcesów, na jesień tego roku zapowiadana jest premiera kolejnego obrazu firmowanego „Egzorcystą”. Może teraz się uda?
Friedkin swoją karierę w branży zaczynał jako goniec pocztowy w stacji telewizyjnej WGN w Chicago, gdzie szybko awansował na stanowisko reżysera programów telewizyjnych i filmów dokumentalnych. Jak sam mówił, wyreżyserował ich około 2000. Z tamtego okresu pochodzi „The People vs. Paul Crump”, który przyniósł mu w 1962 roku nagrodę na festiwalu w San Francisco. To otworzyło mu drogę do kierowania działem dokumentalnym i pracy dla producenta Davida L. Wolpera.
W połowie lat 60. porzucił filmy dokumentalne, mając nadzieję na wejscie do filmów fabularnych. Wyreżyserował odcinek „Alfred Hitchcock Presents”, zanim zrobił sobie przerwę, kiedy producent Steve Broidy zatrudnił go w 1967 roku do wyreżyserowania popowej historii muzycznej „Good Times” z Sonnym i Cher w rolach głównych. Styl pracy Friedkina zwrócił na niego uwagę, co otworzyło mu drogę do kolejnych projektów. Tamte prace nie zapowiadały rewolucji, jaka przyszła na początku lat 70.
Jednak po „Egzorcyście” przyszedł zmierzch twórczości Friedkina. Kolejnym filmem była „Cena strachu”, remake francuskiego klasyka Henri-Georgesa Clouzota. Wtedy film uznany został za rozczarowujący, ale dziś ma pozycję zapomnianego klasyka i jest bardzo dobrze oceniany. Potem Friedkin nakręcił thriller „The Brink's Job”, kontrowersyjne „Zadanie specjalne” z Alem Pacino i komedię „Układ stulecia” z 1983 roku. We wczesnych latach osiemdziesiątych pracował nad „Egzorcystą III”, ale poróżniły go z pisarzem Williamem Peterem Blattym różnice artystyczne i Blatty sam wyreżyserował film, który okazał się wielką porażką.
Sukcesem okazał się za to film Friedkina „Żyć i umrzeć w Los Angeles” z 1985 roku, na pewno czasów era VHS. Kolejne lata nie były dla niego łaskawe, Friedkin pracował w telewizji, a film kinowy „Jade” z 1995 zyskał tytuł najgorszego w jego karierze. W kolejnych latach próbował odbudować swoją pozycję realizując „Regulamin zabijania”, „The Hunted”, „Robaka”, całkiem niezłego „Zabójczego Joe” i ponownie nieudany film „Diabeł i ojciec Amorth”. Ma na koncie dobrze przyjęty telewizyjne remake „Dwunastu gniewnych ludzi”.
Odszedł reżyser ceniony, autor kilku wybitnych filmów z historii kina, człowiek który odegrał znaczącą rolę w kinowej rewolucji w USA w latach siedemdziesiątych. Dziś czekam na ostatni film Friedkina, jego „The Caine Mutiny Court-Martial”, który premierę będzie miał na festiwalu w Wenecji już niedługo.
To bardzo smutna informacja dla światowego kina :(
OdpowiedzUsuńNiezle te wasze informacje, ciekawe, ciekawe !
OdpowiedzUsuń