wtorek, 14 listopada 2023

Cooper i Oscary, „Saltburn” cool, „Anselm” świetny

Kolejne kilka dni na festiwalu EnergaCamerimage to spotkania z „Maestro” Bradleya Coopera, „Dobrymi nieznajomymi”, „Saltburn” czy dokumentem w 3D zatytułowanym „Anselm”. To był dobry kinowy czas.

„Maestro” w reżyserii Bradleya Coopera i z nim w roli tytułowej jeszcze w tym roku pojawi się na Nefliksie i będzie to bardzo dobry seans w domowym zaciszu. Za produkcję odpowiadają m.in. Martin Scorsese i Steven Spielberg, co tylko sugeruje, że film ma bardzo Oscarowe aspiracje. I zapewne zostanie tam zauważony, bo to bardzo amerykańska historia, a na pewno historia amerykańskiej ikony. Leonard Bernstein dla muzyki amerykańskiej odegrał znaczącą rolę, przez dekady był ikoną, gwiazdą i stał się legendą. Jego życie na pewno należało do ciekawych, ale filmowa wersja wymaga skrótów. Przelatujemy więc przez najważniejsze momenty w życiu tego kompozytora, dyrygenta, muzyka. Ja poczułem niedosyt.

„Maestro” to film stworzony pod Oscary, pięknie nakręcony, świetnie zagrany (dobry Cooper w bardzo dobrej charakteryzacji) i wykreowany (zdjęcia, scenografia, kostiumy!). Gdzie trzeba bezpieczny, gdzie trzeba we współcześnie nowoczesny sposób opowiada o problemach muzyka i jego uzależnieniach oraz homoseksualizmie. I wszystko to w relacji z życiem jego żony Felicii Montealegre Cohn Bernstein. Leonard Bernstein pokazany jest bez specjalnego lukrowania, ale produkcja w całości jest jednak dla niego wielkim hołdem. Co zostało podkreślone przez muzykę Leonard Bernsteina, która rozbrzmiewa przez cały film i brzmi wspaniale (szczególnie koncert w kościele). "Narodziny gwiazdy" potrafiły lepiej pracować z emocjami i pozostawiły jednak mocniejsze wrażenie.

„Dobrzy nieznajomi” (All of Us Strangers) to film, z którym mam problem. Z jednej strony podziwiam pomysł i jego rozwinięcie, z drugiej strony bardzo bolesny jest świat głównego bohatera. To relacja między cierpiącym samotnym mężczyzną i jego rodzicami, a nowopoznanym sąsiadem. Podróż do przeszłości, rozliczenie, wspomnienia. Reżyser Andrew Haigh znalazł dla tej historii ciekawą perspektywę, ale unikajcie wszelkich opisów tego filmu.

Polubiłem bardzo „Saltburn” w reżyserii Emerald Fennell, autorki „Obiecującej młodej kobiety”. Po tamtym debiucie oczekiwania były spore i autorka swój reżyserski talent bardzo obroniła. Na historię wybrała zetknięcie dwóch światów – przeciętnego chłopaka z klasy średniej i pewną arystokratyczną rodzinę. Kolejny film o różnicach klas, pożądaniu, akceptacji i awansie społecznym. „Saltburn” nie szczędzi nam obrazów ostrych i wymagających, ale też świetnie bawi się komercyjnym traktowaniem kina, bardzo widowiskowo opisując tę historię. Dużo się tu dzieje, ale 2,5 godziny biegnie tak szybko, jak szybko rozgrywa się ta przewrotna opowieść. Fennell świetnie prowadzi całość, mnożąc atrakcje i niespodzianki, ciekawie portretując i konfrontując różnych bohaterów. Osobiście wolę francuskie „Stracone złudzenia”, poruszające praktycznie ten sam temat.

Dobry kinem jest „Granica mroku” z Seanem Pennem w jednej z głównych ról. To bez litości pokazany obraz medyków pracujących w Nowym Jorku i niosących pomoc poszkodowanym. W grzecznym filmie mielibyśmy tutaj zapewne różne interakcje, ale twórcy tego filmu nie chcieli słodzić i to co przytrafia się medykom tego filmu, to absolutnie porażające interwencje. Po takim filmie można załamać ręce nad tym światem, ale to jedna tylko z perspektyw tej pracy. Trochę za dużo tutaj tego przygnębienia, zniechęcenia i zniszczenia, ale przez to film jest bardzo bezpośredni i to jest jego siła. Odradzam seans osobom bardzo wrażliwym.

I jeszcze seans specjalny, bo w 3D. Wim Wenders zrealizował film dokumentalny „Anselm”, a jego bohaterem jest artysta sztuk współczesnych Anselm Kiefer, którego poznajemy w bardzo artystycznej i fajnie zrealizowanej biografii. To 3D na ekranie zdecydowanie widać, a zostało ono przez Wendersa ponownie wykorzystane rozsądnie. Bo najciekawszy jest tutaj artysta i jego dzieła, monumentalne, porażające i pociągające. Wielkie budowle, wielkie formaty, mnogość interpretacyjna, a dodatkowo Kiefer opowiada nam o swojej przeszłości, o Niemczech powojennych, swojej pracy. Nie jest to pełna i faktograficzna biografia dokumentalna, ale film robi swoje – bardzo chce się wejść do tych tuneli, budynków, hangarów, w których pracuje Anselm Kiefer i jego polscy pomocnicy (he he). Ten film dla wielu może być jedyną ku temu okazją, z tym że wcale łatwo nie będzie go zobaczyć.

Festiwal EnergaCamerimage potrwa do 19 listopada.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz