58. Krakowski Festiwal Filmowy
trwa od niedzieli, czas na pierwsze krótkie notki dotyczące obejrzanych filmów.
I jak to miało miejsce w latach poprzednich, koncentruje się na polskim kinie,
bo jest mi ono najbliższe. Sporo moich pierwszych seansów przypadkowo
opowiedziało o drodze bohaterów. Moje pierwsze odkrycie i zachwyt na festiwalu to krótki "1410".
Wśród filmów, które zrobiły na
mnie największe wrażenie jest na pewno „Ostatnia
lekcja”, którą do dokumentu powraca Grzegorz Zariczny. I ponownie mam
wrażenie, że twórca ten pokazał to, w czym czuje się najlepiej. Jego zmysł
obserwacji jest znakomity, umiejętność wyboru materiału, ułożenie całości w
poruszającą i cenną obserwację, niezmiennie budzą mój podziw. Znajduję tutaj to,
co tak bardzo sprawdziło się w jego dokumentach „Marysina polana” czy „Gwizdek”,
a czego nie udało się przenieść do fabularnego debiutu, filmu „Fale”. Ja po
prostu ponownie poczułem tę uczciwość i prawdę na ekranie. W „Ostatniej lekcji”
obserwujemy głównie szkolne zmagania maturzystów, przygotowujących się do
pierwszego tak ważnego testu dojrzałości. Portret jest ciepły, ale nie pozbawiony
wyczuwalnych trosk o przyszłość. Zariczny podsłuchuje i obserwuje „normalność”
młodych ludzi, ich obawy, radości, smutki, miłości, czyli dokładnie to
wszystko, co czyni ich przeciętnymi przedstawicielami swojego pokolenia, w tak
ważnym dla nich okresie. Lubię być gościem takich filmowych spotkań, niemym
świadkiem prawdziwych i naturalnych zachowań.
Śmierć himalaisty Macieja Berbeki
na Broad Peak przed pięciu laty i tragedia związana z tą wyprawą będą za jakieś
czas tematem filmu fabularnego Leszka Dawida. W Krakowie zaprezentowano
dokumentalny „Dreamland”, który
wyreżyserował syn zmarłego himalaisty Stanisław Berbeka. I oczywiście ma to
swoje plusy i minusy, bo choć film stara się obiektywnie patrzeć na temat, to
wiadomo że nie o to tutaj chodzi. I zdecydowanie nie musi. Stanisław Berbeka
nie jest filmowcem i nie wiem czy aspiruje do takiego statusu, ale mam
wrażenie, że swoim „Dreamland” zachować chciał przede wszystkim pamięć o ojcu i
jego wybitnych osiągnięciach. Laurką tego nie nazwę, ale jest to bliskie
takiemu opowiadaniu. Nie jest to specjalnie wybitny przykład filmowej roboty,
ale nie tego nawet powinno się po nim oczekiwać. To co udało się reżyserowi najlepiej
zrobić w filmie, to dotknięcie żalu i
smutku po stracie najbliższego członka rodziny. Mi postać Macieja Berbeki i
jego rodziny nie była znana więc film świetnie spełnił swoją kronikarską
robotę. I najważniejsze dla mnie jest to, że „Dreamland” bardzo ciekawie
przygotowuje widza na fabularną opowieść przygotowywaną przez Leszka Dawida.
O sportowej karierze opowiada też
całkiem sprawnie film dokumentalny „Mistrz
świata” w reżyserii Kacpra Lisowskiego. Bohaterem jest tutaj Jerzy Górski,
słynny ironman sportretowany niedawno w filmie fabularnym „Najlepszy” przez
Łukasza Palkowskiego. Oba filmy dzieli oczywiście gigantyczna przepaść. Po
obejrzeniu dokumentu, fabuła jawi się jako coś mocno odrealnionego,
sfabularyzowanego, mocno wykraczającego poza rzeczywisty obraz Górskiego. Tak
to bywa z fabularnymi biografiami. Jednocześnie „Mistrz świata” bardzo ciekawie
uzupełnia i dopowiada historię Górskiego. Kacper Lisowski miał na Górskiego
swój własny pomysł. Mimo chęci przybliżenia jego losów, reżyser skupił się na
jego dzisiejszej pracy, kolejnych zmaganiach, codziennej walce i ciekawej wyprawie
do przeszłości. Całość sfilmowana została bardzo starannie, z nieco przesadzoną
nawet dbałością o bohatera. Po obejrzeniu filmu dokumentalnego wiem więcej, ale
czy wiem wszystko? Niewiele tutaj rodziny, trudnych relacji z najbliższymi, w
których także jest przecież historia. „Mistrz świata” to szlachetny filmowy
pomnik, ale szkoda, że nie boli i nie gryzie rzeczywistości mocniej.
„Notatki z życia. Edward Żebrowski” Marii Zmarz-Koczanowicz, „Koncert we dwoje” Tomasza Drozdowicza i „Kichka. Life Is a Cartoon” Delfiny Jałowik to dość
przeciętne filmowe dokumenty o artystach. Bardzo klasyczne w formie, które nie
wychodzą poza poprawną jakość tego typu opowiadanych historii. W zetknięciu z
filmami „Love Express” Kuby Mikurdy (z festiwalu Docs Against Gravity) czy „Książę
i dybuk” wypadają one niestety bardzo blado. Pocieszające jest jednak to, że na
swój sposób, każdy z autorów dobrze i ciekawie przybliżył swojego bohatera. W „Koncercie
we dwoje” to nie Jerzy Maksymiuk, ale jego żona jest dla mnie postacią
najciekawszą. Opowieść o Edwardzie Żebrowskim przypomina widzom twórcę, o
którego dorobku i wpłynie na polskie kino nie wolno nam zapominać. Ostatni zaś
z filmów portretuje belgijskiego twórcę komiksów i jego ojca, żyjącego traumą
wywołaną przez doświadczenie holocaustu. Wszystkie te pozycje z szacunkiem i
oddaniem ukazują swoich bohaterów, ale filmowo po prostu nie wnoszą niczego
świeżego. Ktoś powie, że nie muszą i nie taka ich rola, ale z drugiej strony
chodzi jednak też o to, by kino dokumentalne nie zjadało własnego ogona, by
nawet najbardziej oczywista z historii ukazana została z odrobiną niebanalnego,
oczywistego i nudnego podejścia do sztuki filmowej. Tu mi tego zabrakło.
Wiele pozytywnych doświadczeń
wywołało spotkanie z kinem krótkometrażowym. Tutaj najlepiej poradził sobie Damian
Kocur w swoim prześmiewczym i niezwykle trafnie opowiedzianym filmie „1410”. W opisie katalogowym jest to
kino fabularne, ale z łatwością może być ono oglądane także jako dokument. Oto
rycerz i jego giermek odbywają podróż, by wziąć udział w słynnej bitwie z Krzyżakami,
a po drodze rozmawiają o życiu i świecie, spierają się i przygotowują do
wielkiego starcia. To, jak to robią jest fantastycznie zabawne i bardzo trafnie
ocenia także naszą rzeczywistość. Obsadzeni w rolach głównych naturszczycy
spisują się doskonale, bo są kapitalnie szczerzy na ekranie. Pokochałem ten
prosto pomyślany, świetnie opowiedziany i bardzo dobrze zrealizowany film.
Ciekawe, czy taka opowieść sprawdziłaby się w pełnometrażowym filmie
fabularnym.
Bardzo dobrze, bo inteligentnie i
zabawnie, wypadł film „Atlas” Macieja Kawalskiego, w
którym Tomasz Kot bardzo stara się utrzymać świat w należytym porządku. To taka
opowieść, która ciekawie flirtuje z naszymi oczekiwaniami, bawi się tematem i
dostarcza mądrej puenty. Podobnie udanym filmem jest animacja „Chrystus Narodu” Ewy Drzewieckiej, która za pomocą
prostej kreski komentuje sytuację we współczesnej Polsce. Bo czy autorka tego
chce czy nie, jej film jest takim właśnie manifestem-ostrzeżeniem i trochę też
oskarżeniem. Sporo tutaj udanych dowcipów, sporo gorzkich obserwacji, a wszystko opowiedziane z niesamowitą werwą, humorem i piekielną inteligencją. Tak lubię!
Wśród animacji świetnie wypadł „Masterclass” (reżyseria: ponownie Ewa Drzewicka oraz Dominika Fedko, Weronika Kuc, Małgorzata Jachna, Małgorzata Jędrzejec, Aleksandra Rylewicz i Grażyna Trela), w którym wraz z
rysunkowym Romanem Polańskim odbywamy podróż przez centrum Łodzi i spotykamy
bohaterów filmów mistrza. Klasą na poziomie artystycznym jest animacja „Na
zdrowie!”, której interpretacja dostarczy widzom sporo satysfakcji (a ja muszę
zmierzyć się z tematem jeszcze raz). O Stanisławie Radwanie opowiada dokument „Radwan” Teresy Czepiec, który nie ma na szczęście
biograficznego charakteru, a mówi on o tym twórcy dużo więcej niż
pełnometrażowy dokument. „Tama” Natalii Koniarz i Stanisława Cuske jest
dokumentem o wyprawie w Bieszczady syna z ojcem alkoholikiem, ale nie wiem
dokąd zaprowadziła ich ta podróż, a mnie ta historia. Czy jest tutaj obraz
zbliżenia, a może jakaś forma wybaczenia? Za to na pewno nie przekonał mnie
krótki „Play” Piotra Sułkowskiego z Adamem Woronowiczem,
choć autor bardzo starał się zaskoczyć widza i zaproponować, jakąś oryginalną
formę filmową. Nie przebiłem się niestety przez tę opowieść.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz