Dwie moje największe obawy co do
filmu „Dywizjon 303. Historia prawdziwa” na szczęście się nie sprawdziły.
Polscy aktorzy spisali się dobrze, a Urbanowicz w wykonaniu Piotra Adamczyka
jest lepszy od tej samej postaci wykreowanej przez Marcina Dorocińskiego w
„303. Bitwa o Anglię”. W dodatku „Dywizjon 303” ma zdecydowanie lepsze efekty
wizualne od wspomnianego brytyjskiego filmu. I to już będzie koniec pochwał, bo
dalej „Dywizjon 303” już tak fajnie się nie prezentuje.
Zawiódł w „Dywizjonie 303” przede
wszystkim scenariusz, przy którym grzebało chyba za wiele osób i w którym zabrakło
jednego konkretnego, ale odważnego i pasjonującego kierunku. To historia
skoncentrowana na miłości, przez którą nie przebija siła i doniosłość tamtych
wydarzeń. Twórcy nie eksponują trudnych tematów, a jeśli się takowe pojawiają
to gdzieś w dalekim tle. Za to wolą opowiadać błahą historyjkę, koncentrując się
na wnętrzu baru (w całości scenograficznie przeniesionego z Anglii do Polski), pokazując
widzom jakieś miłosne podchody, czyściutkie mundury, piękne sukienki i niestety nudząc
przy tym na całej linii. Więcej w filmie tańców oraz sączenia drinków, niż
problemów naprawdę doniosłych. Te drętwe dialogi, te zdawkowe rozmowy, te próby
wprowadzenia humoru, to wszystko wygląda zerojedynkowo, jest do bólu
czarno-białe. Narracja w filmie jest poszatkowana i dziurawa jak kokpit
niemieckiego Messerschmitta. I to czuć bardzo mocno.
„Dywizjon 303. Historia prawdziwa”
nie ma filmowego charakteru, wyraźnego stylu, jakby celowo zrealizowany został
w prostej manierze telewizyjnej – dla widzów lubiących chociażby „Czas honoru”.
Szkoda, że nie skoncentrowano się na walce, na mrocznej stronie wojny, na
echach wydarzeń w okupowanym kraju (konkurencja poszła tą drogą). Prawie w
ogóle nie ma w „Dywizjonie 303” dramatycznych momentów, pełnych emocji chwil
zwątpienia i wielkiego triumfu. Oglądamy tylko jedną sceną śmierci polskiego
pilota, ale z pominięciem wielu innych trudnych chwil z udziałem naszych
bohaterów. Mam takie wrażenie, że film ten powstał ku pokrzepieniu patriotycznych
serc, w duchu dzisiejszej polityki państwa, z myślą o szkolnych wycieczkach,
które będą zachęcane do odrabiania takich filmowych lekcji. Mi to doświadczenie
przywodzi na myśl filmy zrealizowane w stylu historycznych fresków, jak
nieszczęsny „Quo vadis”. „Dywizjon 303” jest podobnie nijaki, a ja zdecydowanie
wolę charakterne „Miasto 44” czy „Wołyń”, które nie boją się mówić mocnymi
obrazami, które nie pozostawiają obojętnymi i które bolą. „Dywizjon 303” miał
nad tymi wspomnianymi tytułami przewagę, bo mówił o polskim triumfie i sukcesie.
Niestety opowiedział o nich w sposób nieprzekonujący, zachowawczy i
produkcyjnie wykalkulowany. Takie filmy nie przechodzą do historii największych
osiągnięć polskiego kina, ale szkoły pewnie film polubią czym przekonają producentów, że opłaca się robić takie kino.
Ale nie wszystko zawiodło w tej
propozycji. Najlepsze momenty filmu „Dywizjon 303” to lotnicze walki, których
jest w filmie sporo i które nie koncentrują się na scenach w kokpitach, jak to
pokazywał poprzedni film na ten temat. Tutaj efekty wizualne w zdecydowanej
większości prezentują się dobrze, samoloty mkną po niebie, wymiana ognia jest
czytelna, samoloty zostały komputerowo świetnie zrobione. Sceny te mają
dynamikę, jest akcja, napięcie i dobry dźwięk. Gorzej lotnicze sceny prezentują
się na ziemi, bowiem widać wyraźnie, że twórcy dysponowali jedynie dwoma
prawdziwymi Hurricanami i że bardzo mocno starali się to zamaskować w montażu.
I trzeba przyznać uczciwie, że wyszło im to całkiem zgrabnie.
Dobrze spisali się polscy aktorzy
z Piotrem Adamczykiem i Antonim Królikowskim na czele. Poradził sobie także
Maciej Zakościelny, choć miał chyba najtrudniejsze zadanie, bo jego postać
wyraźnie gra pierwsze skrzypce (dokładnie!). Szkoda tylko, że są to aktorzy tak
bardzo kojarzeni z serialami i że są ciągle tacy wymuskani, czyści, piękni...
Jeśli ktoś zawiódł to na pewno aktorzy brytyjscy i niemieccy. Kompletna
pomyłka, ale w dużej części wynikająca z miernego scenariusza, który
potraktował te postaci niemal karykaturalnie. Zresztą cały scenariusz wydaje
się jedynie dodatkiem do produkcji, a wprowadzenie retrospekcji wydaje się
zrobione na siłę. Twórcy skoncentrowali się na stronie wizualnej i choć się
tutaj obronili, to niczym więcej nie zachwycili. Niestety wypadałoby zadbać o
wiarygodność historii i tych postaci. Historia polskich lotników ma dużo więcej
do zaoferowania i zasługuje na zdecydowanie lepszy film. [Ocena 5/10]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz