Na początku września w kinach pojawi się sequel legendarnego „Beetlejuice”, za którego reżyserię odpowiada twórca oryginału, Tim Burton. Jestem nieco zaniepokojony, bo Burton nie kręci już tak udanych filmów, ale może tym razem będzie lepiej. Sequel ma już tytuł, który fajnie współgra z tą historią, a Tim Burton wybrał już kolejny swój filmowy projekt i ponownie sięga po klasykę.
Dorobek Tima Burtona to oczywiście znaczący kawałek najlepszych dokonań w popkulturze w ostatnich dekadach. Duża część jego wcześniejszych przedsięwzięć to prawdziwe perełki i dziś klasyka kina. Te najbardziej pamiętane i ważne dla mnie to właśnie „Beetlejuice” (u nas jako „Sok z żuka”), „Batman”, „Edward Nożycoręki”, „Powrót Batmana”, „Ed Wood”, „Marsjanie atakują!”, „Jeździec bez głowy”, „Gnijąca panna młoda”, „Frankenweenie”. Jest też wymyślone i wyprodukowane przez niego „Miasteczko Halloween”.
Gdzieś na początku XXI wieku Burton zaczął zawodzić, a pierwszym takim rozczarowaniem była nowa wersja „Planety małp”. Mnie nie przekonały inne jego filmy: „Charlie i fabryka czekolady”, „Sweeney Todd”, „Alicja w Krainie Czarów”, „Mroczne cienie”, „Osobliwy dom pani Peregrine”, a szczególnie „Dumbo”. Nieco lepiej Burton wypadł kręcąc „Dużą rybę” i Wielkie oczy”, poważniejsze filmowe wypowiedzi. Od dawna wypatruję filmu Tima Burtona, który z powodzeniem nawiąże do sukcesów tamtych pierwszych, w większości jego produkcji. Zawsze biegnę do kina na jego filmy i w ostatnich latach, zazwyczaj wychodzę rozczarowany. Wielu jego fanów (starszych zapewne) ma podobnie. W sumie jednak filmy Tima Burtona przyniosły 4,1 miliarda dolarów wpływów, producenci ciągle w niego wierzą.
Bo Tim Burton ciągle jest przekonującym wizjonerem, jego filmy zachwycają stroną wizualną, ale gorzej jest z samą opowieścią, bo to już nie są tak genialnie opowiedziane historie. Przy każdym kolejnym jego projekcie i nowym filmie, bardzo chcę aby mu się udało. Tak się stało z serialem „Wednesday”, a czy tak się stanie z sequelem „Soka z żuka”? W obu występuje młoda gwiazda amerykańskiego kina i telewizji Jenna Ortega.
Sequel „Soku z żuka” otrzymał oficjalny angielski tytuł i w kinach film będzie prezentowany, jako „Beetlejuice, Beetlejuice”, co dla miłośników tej opowieści jest bardzo zrozumiałe i czytelne. Bardzo fajny pomysł, tak na marginesie, który wyklucza raczej powrót do polskiego tytułu. Tylko, czy sequel będzie miał szansę zbliżyć się do szalonego oryginału? W obsadzie są co prawda gwiazdy pierwszego filmu, czyli Michael Keaton, Winona Ryder i Catherine O'Hara, ale to nie gwarantuje powodzenia. Czy gwarantuje je udział innych gwiazd, wśród których są także Willem Dafoe, Monica Bellucci i Justin Theroux? Szczegóły filmu nie są znane, pojawiły się tylko zdawkowe informacje. Premiera filmu 6 września i oczywiście się wybieram.
A tymczasem Tim Burton już
ogłosił kolejny swój filmowy projekt i tym razem też sięga po klasykę, choć nie
swoją. Dla studia Warner Bros. Tim Burton nakręci remake filmu „Attack of the
50 Foot Woman” (Atak kobiety o 50 stopach wzrostu) z 1958 roku. I nie będzie to pierwszy remake tej opowieści. W 1993 roku powstała telewizyjna wersja z udziałem Daryl Hannah, która dziś jest raczej bardzo źle oceniana. O nakręconym w 2012 roku filmie „Attack of the 50 Foot Cheerleader”, lepiej nie wspominać.
Warner Bros. nową wersją kontynuuje produkcję filmów bazujących na klasyce, ale posiadających popkulturalną kobiecą perspektywą, do czego zachęcił ich sukces „Barbie”. „Atak…” nie ma takiej globalnej siły, ale na pewno ma szansę włączyć się w nurt profeministycznego kina dla masowej widowni, który cieszy się teraz sporym wzięciem. Dowodem tego także „Biedne istoty”. I to właśnie nawiązanie do sukcesu filmu Yorgosa Lanthimosa, legło moim zdaniem u podstaw pomysłu reanimowania „Attack of the 50 Foot Woman”. Wiele oczywiście zależy od tego, co zaoferuje scenariusz i na ile umiejętnie połączy on walory komercyjnego widowiska filmowego z ciekawą i wartościową treścią. I tutaj z pomocą przyjdzie Gillian Flynn, autorka powieści „Zaginiona dziewczyna”, nominowana do Emmy za serial „Ostre przedmioty”.
Oryginalny kultowy klasyk science-fiction został wyprodukowany za 88 000 dolarów w studiu Warner Bros. To historia Allison Hayes zamożnej dziedziczki, której bliskie spotkanie z kosmitą sprawia, że wyrasta na gigantkę, co komplikuje jej małżeństwo, które i tak jest już pogrążone w chaosie.
Lata temu Tim Burton w „Marsjanach atakują!” też bawił się klasyczną produkcją z lat 50-tych (karty kolekcjonerskie), a jego film był wtedy produkcją mocno przerysowaną, umowną, ironiczną (w jednej z ról wspaniały Jerzy Skolimowski!). Może i tym razem się uda?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz