Też publikuję wyniki, ale amerykańskiego box office. W sumie
niespodzianka. Wyświetlany od czterech tygodni "Marsjanin" Ridleya
Scotta powrócił na szczytowe miejsce w amerykańskim box office. Nowości się nie
przebiły.
"Marsjanin" już w poprzednim tygodniu był bliski
by obronić tytuł lidera, ale nieznacznie przegrał z "Gęsią skórką". W
tym tygodniu pomiędzy tymi filmami rozegrał się pojedynek na mniejsze spadki
zainteresowania. Przy takiej samej liczbie ekranów "Marsjanin"
stracił 25,4 proc. widzów, wpływy to 15,9 mln dolarów i w sumie 166,3 mln
dolarów. "Gęsia skórka" straciła też niewiele, bo 34,4 procent
widzów. Przełożyło się to na 15,5 mln dolarów w weekend i 43,7 mln po dwóch
tygodniach. "Marsjanin" na świecie przekroczył właśnie 200 mln
dolarów wpływów i wraz z pieniędzmi z USA ma już 384 mln dolarów.
Na tym tle pochwalić też trzeba postawę najnowszego filmu
Stevena Spielberga "Most szpiegów", który stracił jedynie 26,1
procent widzów, w weekend przyniósł 11,4 mln dolarów i w sumie uzbierał już
32,8 mln dolarów. Wraz z wynikami ze świata ogólne wpływy sięgają już 39,7 mln
dolarów, przy budżecie 40 mln dolarów.
Film Spielberga podążą śladami kilku innych październikowych premier, które
zdobywały potem oscarowe uznanie – "Zaginiona dziewczyna",
"Social Network", "Kapitan Phillips".
Pierwsza nowość na 4. miejscu, a znalazł się tutaj "Łowca
czarownic" z Vinem Dieselem. Na starcie skromne 10,8 mln dolarów, a budżet
szacowany jest na 70-80 mln dolarów i było to jednak przedsięwzięcie chybione.
Na 6. miejscu nowość z kategorii kina halloweenowego, czyli "Paranormal
Activity: The Ghost Dimension". Film na razie pokazywany jest na
stosunkowo niewielkiej liczbie 1656 ekranów, co przeniosło się na 8,2 mln
dolarów. Jest tutaj jakiś problem na linii studio – właściciele kin, bowiem nie
wszyscy mogli zagrać ten film. Film będzie sukcesem mimo wszystko, bo przy
niewielkich kosztach, z całego świata przyniósł już 18 mln dolarów. Za tydzień
weekend pod znakiem duchów, więc będzie się w kinach działo bo takich
propozycji jest mnóstwo. To będzie ostatnia szansa na poprawę sytuacji
"Crimson Peak" Guillermo del Toro, które po dwóch weekendach
uzbierało skromne 22,4 mln dolarów. Będąc fanem twórczości tego wizjonera,
protestuję.
W ten weekend mocniej zaatakował kina "Steve
Jobs". To już niemal 2,5 tysiąca ekranów, ale wpływy to niestety tylko 7,3
mln dolarów. Nie jest to wynik imponujący, mogący być efektem niechęci jaką
obdarzyła ten film rodzina Jobsa oraz sama firma Apple. Czyżby naruszenie
świętości wielkiego Jobsa nie spodobało się w kręgach władzy? Nie bez powodu z
udziału w filmie rezygnowali wcześniej Leonardo DiCaprio oraz Christian Bale i dziś
wiadomo, że powodem były naciski Apple'a. A przecież wyszło bardzo dobre kino,
które pokazuje Jobsa jako człowieka, a nie maszynę… Widocznie gigant
komputerowy to święta krowa podobna do Scjentologów, którzy też używają
wpływów, by wprowadzać swego rodzaju cenzurę. Źle się dzieje. Zobaczymy jak się
zachowa Amerykańska Akademia Filmowa, bo to będzie wielka walka obu stron o
przekonanie do swoich racji. Dla mnie największym sukcesem filmu "Steve
Jobs" jest to, że można dziś zapomnieć o koszmarnej produkcji z Ashtonem
Kutcherem.
W kinach pojawił się też inny oscarowy kandydat "Rock
the Kasbah" z Billem Murrayem, który przyniósł skromne 1,5 mln dolarów. Niestety
to trzeci w historii najgorszy debiut filmu granego na ponad 2000 ekranach. Klapą
będzie film "Jem i Hologramy" (bez żalu), który w weekend debiutu
pojawił się dopiero na 15. miejscu z wpływami 1,3 mln dolarów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz