Kino katastroficzne odbiło się od
dna. Po zeszłorocznym koszmarnie nieudolnym "Epicentrum" gatunek
broni się dzięki "San Andreas". W dodatku Dwayne Johnson świetnie
radzi sobie w starciu z żywiołami.
Uściślijmy moją definicję gatunku.
Film katastroficzny to dla mnie "Płonący wieżowiec" czy
"2012", a nie "Titanic". To zawęża spojrzenie na temat do widowiskowych
produkcji pełnych spektakularnych masowych zniszczeń miast i planet, które
zostały dotknięte wielkimi katastrofami. W takim filmie obowiązkowo musi dojść
do walki człowieka z potęgą żywiołu. Wszystkie te elementy znajduję właśnie w
"San Andreas".
Z czym dokładnie mamy do
czynienia? Z bardzo klasycznym, ale też współczesnym potraktowaniem gatunku.
Jest widowiskowo i bardzo słabo scenariuszowo, za to ze świetnym tempem
towarzyszącym bardzo przewidywalnej historii. Na plus "San Andreas"
trzeba zaliczyć to, że niewiele jest tutaj czasu na analizowanie banalności
scenariusza. W takich wypadkach zazwyczaj po prostu nie zwraca się na niego
uwagi i niech tak pozostanie także po zakończonym seansie. Bardzo dobrze, że
nie jest to jakiś koszmarek nakręcony trzęsącą się kamerą przez filmowców
amatorów. Twórcy zdecydowali się na stworzenie pełnokrwistego widowiska w stylu
podobnych produkcji mających status gatunkowych klasyków.
Lubię takie kino ale bardzo
rzadko w dzisiejszych czasach pojawia się ono na dużym ekranie. Główną rolę
grają tutaj efekty specjalne, a aktorzy stanowią jedynie niezbędny dodatek. Z
tym, że ostatnio na Dwayne'a Johnsona patrzę z większą życzliwością.
Zdecydowanie wpływ na to miał serial "Gracze" a i tutaj wstydu nie
ma. Różnej jakości efekty są w "San Andreas" na niezłym poziomie.
Zapewne oszczędzając pieniądze nie zdecydowano się na tworzenie efektów komputerowych
wykraczających poza dzisiejszą skalę wyższą. Jest więc bardzo fajnie, choć w
wielu momentach widać dużą sztuczność komputerowych sztuczek. Za to świetnie
wyglądają momenty, w których połączono mechaniczne efekty wizualne ze
scenografią i pirotechniczną pracą zawodowców. Elementy te przechodzą płynnie,
nie ma czasu skupić się na nich bardziej, a to dobrze wpływa na odbiór całości.
Podsumowując więc, w gatunku katastroficznym od lat nie było lepszego filmu.
Wydanie Blu-ray
Jest bardzo dobrze. Dźwięk i
obraz przygotowane zostały na najwyższym poziomie, a dodatków jest tutaj
mnóstwo. Widowisko w kinie domowym działa znakomicie i jest świetną rodzinną
rozrywką. Największa zaleta Blu-ray? Scenę zagłady można cofnąć i
"cieszyć" nią oczy ponownie.
Obraz w High Definition jest
imponujących rozmiarów, ale też widać na domowym ekranie przytłaczającą
sztuczność niektórych efektów komputerowych. Jak wspomniałem wcześniej,
niewielka to ujma dla całości. Dźwięk działa idealnie, a jest to o tyle ważne,
że dokoła dzieje się zdecydowanie dużo i spektakularnie.
Dodatki podzielone zostały na
kilka części. Na początek "San Andreas: The Real Fault Line", dodatek
krótki bo 6-minutowy, ale bardzo intensywny. Twórcy zwracają tutaj uwagę na
liczne ujęcia realizowane w prawdziwych scenografiach i bez wsparcia efektów komputerowych.
To taka stara szkoła i dobrze wpływa na cały film. Drugi dodatek to 9-minutowe "Dwayne
Johnson to the Rescue", w którym udziela się główna gwiazda filmu. I kiedy
sam aktor opowiada o pracy wypada to przekonująco, ale gdy współpracownicy zaczynają
go wychwalać pod niebiosa, robi się za słodko. "Scoring the Quake"
mówi o tworzeniu muzyki do filmu, która miała bardzo konkretne zadania do
spełnienia. Udało się? Zdecydowanie bardzo. Brawa dla Andrew Lockingtona.
Wydanie Blu-ray daje możliwość
poznania scen usuniętych. Można je obejrzeć także z komentarzem reżysera Brada
Peytona. W sumie to tylko 4 minuty, ale bardzo cenne bo nieco ulepszają
scenariusz, który posiada sporo dziur. Są te usunięte sceny tym cenniejsze, że
świetnie pokazują na czym polegają trudne decyzje montażowe. Sceny te dobrze
sprawdziłyby się w filmie, ale ostatecznie wyleciały i film bez nich też ogląda
się dobrze.
Kolejne ostatnie dodatki są
bardzo krótkie i zrealizowane w teledyskowym skrócie. Pierwszy z nich to
zabawne wpadki z planu, drugi to spojrzenie na prace kaskaderów. Błahostka miła
dla oka. Film można też obejrzeć z komentarzem reżysera Brada Peytona, ale to
doświadczenie dla szczególnego rodzaju wielbicieli "San Andreas".
Całość wydania "San
Andreas" zapisać należy na duży plus. Na rynku dostępne są wersja 2D oraz płyta
2D w połączeniu z 3D. Trójwymiarowe sztuczki w takim filmie prezentują się
znakomicie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz