Minął tydzień od zakończenia Festiwalu
Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni, zebrałem się aby podsumować to wydarzenie
i spróbować spojrzeć na jego przyszłość.
Festiwal pogrążony jest w
kryzysie. Dowodzi tego zamieszanie wokół kwalifikacji filmów, skandal z wycofaniem
i powrotem „Solid Gold” oraz bardzo zachowawczy werdykt jury Konkursu Głównego.
Złote Lwy dla „Obywatela Jonesa” to nagroda zrozumiała i bezpieczna, ale
niestety festiwalu nie wygrał najlepszy z filmów. Tę nagrodę powinno zdobyć
„Boże ciało” i nie ma co do tego żadnej wątpliwości. Podkreślają to też nagrody
publiczności, dziennikarzy, wielu środowisk i ogólny zachwyt nad filmem Jana
Komasy.
Jednak zamiast cieszyć się
filmami, atmosferą, spotkaniami, więcej na festiwalu było smutku i
uzasadnionych obaw o przyszłość. Od kiedy bywam na festiwalu, a za chwilę minie
20 lat, nie przypominam sobie takiej sytuacji. Kino od zawsze dzieliło i
wywoływało emocje, ale w tym roku sytuacja była inna. Do głosu doszła polityka,
prane były publicznie „brudy”, patrzeliśmy ze smutkiem na zakulisowe gry o
wpływy i władzę, które okazały się ważniejsze od sztuki. To nic nowego, ale w
tym roku wszystko rozegrało się przy otwartej kurtynie, obnażono mechanizmy
rządzące polską kinematografią, ukazano mroczne oblicze świata, który powinien
łagodzić obyczaje, a nie je zaogniać. Przykro było patrzeć na to co się dzieje
na festiwalu. Niestety dyskusje w kraju i komentarze na świecie skupiły się na
kryzysie i konflikcie. Nie służy to polskiemu kinu.
Po jasnej i ciemnej stronie…
W Konkursie Głównym wystartowało
ostatecznie 19 filmów. W swoich ocenach jestem łagodny, podkreślę więc, że 15 z
nich to w moim odczuciu propozycje wartościowe, które w sumie składają się na
bardzo pozytywny obraz współczesnego polskiego kina. Niemal każdy dobry film
wywoływał w tym roku dyskusje, emocje, dzielił lub łączył. Rozmawialiśmy o
nich, była obrona i atak, była różnorodność, ciekawe punkty widzenia.
Dla mnie najlepszym filmem na
festiwalu był „Żelazny most” Moniki Jordan-Młodzianowskiej, ale ze świecą
szukać osób, które jak ja zachwyciły się tą skromną i emocjonalną opowieścią.
To co dla jednych było zaletą tego filmu, dla innych było jego wadą. Ja kupiłem
w całości historię trójkąta miłosnego w świecie górników, przez cały seans
żyłem tą historią, los bohaterów był mi czasami bardzo bliski, emocje
prawdziwe, wielkie kino osiągnięte za pomocą małych środków.
Drugie miejsce na mojej liście
zajęło „Boże ciało” Jana Komasy i zdecydowanie rozumiem zachwyty nad tym
filmem, który wciąga i trzyma mocno za gardło. Kino dużych znaczeń, wielu
ciekawych obserwacji naszego świata, z mocnymi bohaterami. Nie jestem jednak
przekonany, czy w rywalizacji o Oscara ten film zostanie za oceanem tak dobrze
zrozumiany. Co innego na festiwalach w Toronto czy Wenecji, a co innego w
jaskini lwa, na Hollywoodzkich salonach.
Bardzo też polubiłem „Supernovą”,
„Pana T.”, „Ikara. Legendę Mietka Kosza”, „Wszystko dla mojej matki”. Każda z
tych propozycji niesie ze sobą wielkie wartości i powrót do tych doświadczeń
wspominam bardzo ciepło.
Za to udział w konkursie „Solid
Gold” uznać należy za decyzję złą, jest to bowiem pod wieloma względami film
nieudany, zwyczajnie nudny i mało przekonujący. Nic w nim nie działa na korzyść
kinowego doświadczenia. Za to dopuszczenie filmu do konkursu pokazuje mechanizm
rządzący systemem kwalifikacji. Film firmowany przez organizatorów festiwalu,
musiał być w Gdyni pokazany. „Solid Gold”, „Piłsudski”, „Legiony” czy „Kurier”
trafić powinny do sekcji Galowych Pokazów Specjalnych, gdzie można byłoby je
celebrować i oklaskiwać. Werdykt jury dał w tej sprawie jasny sygnał. Razem
wzięte wszystkie te cztery filmy zdobyły tylko jedną nagrodę.
Sam werdykt jury też pozostawia
wiele do życzenia. Nieważne, że moi faworyci nie wygrali, spróbuję popatrzeć
obiektywnie na decyzję szacownego gremium.
Bardzo dobrze oceniono:
- reżysera i scenarzystę „Bożego
ciała”
- debiut reżyserski Bartosza
Kruhlika
- rolę drugoplanową Sebastiana
Stankiewicza i pierwszoplanową Dawida Ogrodnika (przydałoby się też wyróżnienie
dla Bartosza Bieleni)
- debiut aktorski Zosi Domalik
oraz kilka nagród zawodowych, w
tym za zdjęcia i muzykę dla twórców „Ikara”
Decyzje jury konkursu głównego, z
którymi trudno się pogodzić:
- Złote Lwy dla „Obywatela Jonesa”
(co najmniej 5 filmów zasługiwało bardziej na tę nagrodę)
- nagroda aktorska dla Magdaleny
Boczarskiej za trzecioplanową postać
- brak symbolicznego choć
wyróżnienia dla „Mowy ptaków”
Stało się, werdykt poszedł w
świat, jest już zapisany w historii. Nie pierwszy to i nie ostatni zapewne
przypadek, w którym oczekiwania rozmijają się z gustem jury. To przecież tylko
kilka osób o różnej wrażliwości, podejściu do świata, doświadczeniu. Budując jury
można kilka rzeczy naprawić, ale zawsze będą to decyzje trudne i budzące wiele
kontrowersji.
Festiwal jest w kryzysie i mówią
o jego naprawie zgodnie wszyscy w branży. Organizatorzy, środowisko,
obserwatorzy. Konieczny jest powrót dyrektora artystycznego, wyraźnej
osobowości, która swoim autorytetem, doświadczeniem, wiedzą i piekielnie mocnym
kręgosłupem moralnym, będzie mogła tworzyć wydarzenie o wielkim znaczeniu dla
naszej kinematografii. Nie ma zbyt wielu takich osób w naszym kraju, a
środowiska skupiające polską branżę filmową wkrótce mają rozpocząć rozmowy na
temat reformy festiwalu w Gdyni.
Do polskiego kina wkroczyła
polityka i odgrywa coraz większą rolę. I tutaj dojdzie zapewne do starcia,
bowiem głównymi organizatorami festiwalu są jednak instytucje podległe władzy.
Czy znajdzie się miejsce na kompromisy i czy w ogóle powinniśmy myśleć o
kompromisach. Układanie się, kombinacja by zadowolić wszystkich, doprowadzi nas
do sytuacji, jakiej byliśmy świadkami w tym roku. Potrzeba tutaj działań ponad
wewnętrznymi interesami, tej czy innej grupy. I nie chodzi tylko o PISF i Ministerstwo
Kultury, ale też o środowiskowe stowarzyszenia i gildie. Dziś trudno mi sobie
wyobrazić ich spotkanie przy wspólnym stole i próbę rozmowy. Wiele też wyjaśni się
po 13 października.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz