środa, 26 sierpnia 2020

„Tenet” stawia wszystko na głowie


[RECENZJA] To jedna z najważniejszych kinowych premier w 2020 roku, także (a może przede wszystkim) dla branży kinowej. „Tenet” da wkrótce odpowiedzi na wiele ważnych pytań, dotyczących naszej przyszłości, a co ważne o przyszłości traktuje ta ambitna produkcja fantastycznonaukowa. „Tenet” jest już na dużych ekranach, a Christopher Nolan raz jeszcze udowadnia, że w filmowym opowiadaniu nie ma sobie równych i że w kinie z Hollywood pozwolić może sobie na wiele. Czasami aż do przesady. W recenzji będę unikał spoilerów.

„Tenet” to film tajemnica, od wielu miesięcy zachodzono w głowę o czym opowie Nolan, jaki to będzie film. Pomysł by łączyć go z „Incepcją” od początku był niedorzeczny i na szczęście nie został wprowadzony w życie. Taki mistrz jak Nolan nie idzie na łatwiznę, ale faktem jest, że w „Tenet” postawił widzom bardzo wysoką poprzeczkę. Myślę, że nieco za wysoką. Zdecydowanie oglądając film trzeba się skupić, przyjąć opowiadaną tam historię bez wdawania się w dyskusję, spróbować przeanalizować ją dopiero po seansie, a potem do kina pójść jeszcze raz, aby to wszystko sensownie poukładać.

Christopher Nolan kocha kino i robi filmy dla widzów, szanuje nas i my tym szacunkiem mu odpłacamy. Od początku kariery tworzył filmowe hybrydy, nie poddawał się utartym schematom i prostym rozwiązaniom. A przy tym doskonale poruszał się w kinie rozrywkowym, popularnym i pochodzącym z Hollywood, by wymienić pierwsze z brzegu: „Memento”, trylogia „Mroczny rycerz”, „Prestiż”, „Incepcja”, „Interstellar” i „Dunkierka”. Każdy inny, na swój sposób odważny, w jakiś sposób zaprzeczający prostym wzorom produkcyjnym z Hollywood.

Chciałbym zobaczyć reakcję włodarzy ze studia Warner Bros., którym Christopher Nolan przyniósł koncept i scenariusz „Tenet”. Czy był to błysk w ich oku, czy też groza na twarzy? Wiele zależy zapewne od wrażliwości po drugiej stronie stołu i dokładnie tak też będzie z widzami podczas i po seansie „Tenet”. Jeśli ktoś lubi filmowe hybrydy, „Incepcję” przemnoży przez 100, otworzy głowę na zaproponowane pomysły i przyjmie bez marudzenia koncepcję Nolana, to seans ten będzie dla niego wydarzeniem. Łatwo jest jednak w „Tenet” się zgubić, nie da się niestety w kinie zatrzymać seansu, nie ma też czasu na przeanalizowanie pewnych fabularnych i koncepcyjnych rozwiązań. W tym pomoże wspomniany drugi i kolejne seanse.

Christopher Nolan i niewielu jego współczesnych kolegów może sobie pozwolić na tak odważne igranie z odbiorcami, wystawiając ich na niełatwą próbę. Trzeba być na to gotowym, skupienie na seansie jest niezbędne i to filmowe doświadczenie może przynieść zaskakujący efekt. Bo „Tenet” to przede wszystkim  znakomite kino rozrywkowe, w którym pełno jest fantastycznych scen akcji, pościgów, bijatyk, pięknych kobiet i mężczyzn, ciekawych i urokliwych plenerów. Jak w Bondzie! A jednak Nolan nie idzie w tę stronę, jego „Tenet” przepełniony jest mrokiem, dzieje się w hangarach, na lotniskach, budowle są w większości monumentalne i na swój sposób kosmiczne, a finałowa batalia rozgrywa się w fascynujących post-industrialnych przestrzeniach.

Film trwa 2,5 godziny i niestety gdzieś w połowie opowieść nieco zwalnia na chwilę, dostarczając więcej treści, kosztem akcji i atrakcji. Mi ten oddech w filmie nie był potrzebny, ale jak się nad tym zastanowić, może był to moment, w którym uporządkować należało myśli. Bo pytań rodzi się mnóstwo, a odpowiedzi pojawiają się wyrwane z kontekstu, zdecydowanie pomieszane w czasie. Pomocą okazują się tutaj odtwórcy głównych ról, a szczególnie John David Washington, Robert Pattinson, Elizabeth Debicki i świetny w ich tle Aaron Taylor-Johnson. Role te przykuwają uwagę. Młody Washington jest znakomity i sprawny (jak ojciec przed laty), Pattinson jest nieco w jego tle, ale to wyciszenie mu służy, a Debicki jest po prostu piękna i bardzo wysoka. Tylko wschodni akcent Kennetha Branagha mnie nie przekonuje i chyba nawet przeszkadza podczas filmu (ten sam błąd popełniono obsadzając go w filmie „Jack Ryan: Teoria chaosu”).

„Tenet” pojawia się na dużych ekranach w bardzo trudnym momencie dla świata. Panuje pandemia, kina w dużej części świata nie działają lub działają w ograniczeniu. Film ten ma im pomóc przetrwać, ma za zadanie ściągnąć widzów i ich oczarować. Nie wiem czy to się uda, bo „Tenet” nie jest tak prostym filmem, a rzekł bym nawet, że to ambitna rozrywkowa propozycja, która wiele osób może zniechęcić, a na pewno zaskoczyć. W dzisiejszych czasach odnaleźć tam można wiele celnych uwag na temat przyszłości życia na naszej planecie i zagrożeń jakie na nas czekają. O pandemii nie mówi się wprost, ale o świecie chylącym się ku upadkowi już tak. Nie będzie więc „Tenet” filmem podnoszącym na duchu, będzie raczej opowieścią zmuszającą do refleksji. O ile oczywiście, widz znajdzie czas na takie przemyślenia. Na pewno jednak będzie fantastycznym filmowym przeżyciem. Nolan jest w formie, poszedł dalej i boję się pomyśleć, czym zaskoczy w kolejnym filmie. [Ocena 8/10]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz