2 października odbędzie się premiera DVD z najnowszym filmem
Sławomira Grunberga zatytułowanym „Nie płacz kiedy odjadę”. Widziałem film,
spotkałem twórcę, warto poznać historię przez niego opowiedzianą. Wydaje się,
że wiele osób kojarzy twórczość, ale niekoniecznie autorkę słynnych szlagierów –
Wandę Sieradzką.
Czy umiecie zanucić piosenkę Nie płacz kiedy odjadę? Po raz pierwszy zaśpiewał ją w latach 60.
włoski gwiazdor estrady Marino Marini na koncercie w Sali Kongresowej. Utwór
napisany w modnych na Zachodzie rytmach twista i madisona trafił w gusta
zarówno starszej, jak i młodej publiki. Stał się potem jednym z największych
szlagierów polskiej muzyki rozrywkowej. Piosenkę tę znali i śpiewali wszyscy, a
pierwszy wers nawet jeszcze po latach pojawiał się na naklejkach na tylnej
szybie samochodów. Do dziś Nie płacz…
pozostaje jednym z symboli epoki, kojarząc się z tym wszystkim, co było w
tamtych czasach najlepsze.
Popularność piosenki Nie
płacz kiedy odjadę przerosła najśmielsze oczekiwania autorki jej tekstu –
Wandy Sieradzkiej. To właśnie jej osobie poświęcony jest najnowszy film
dokumentalny Sławomira Grünberga. Laureat EMMY i reżyser uznanego przez krytykę
Karskiego i władców ludzkości podejmuje
się próby odtworzenia burzliwych losów autorki przebojów, która w młodości
wielokrotnie otarła się o śmierć. Nie płacz kiedy odjadę to opowieść o
dziewczynie, która przetrwała gehennę Holokaustu. To historia kobiety, której
wojenna trauma nie zdołała nigdy odebrać radości życia.
Oto fragment wywiadu z reżyserem filmu:
Skąd pomysł na
"Nie płacz kiedy odjadę"?
Sławomir Grünberg: Pomysł na film o Wadzie Sieradzkiej
przyszedł od Zygmunta, syna Wandy. Poznaliśmy się przypadkiem na dużej imprezie
w Warszawie. Wtedy po raz pierwszy spotkałem Zygmunta i usłyszałem o tym, że on
nosi się od lat z tym pomysłem. Zapytał mnie, czy podjąłbym się tego wyzwania.
Później dowiedziałem się, że nie byłem pierwszym reżyserem, do którego Zygmunt
się zwrócił. Przyznałem się, że nigdy o Wandzie Sieradzkiej nie słyszałem, ale
doskonale znam piosenki, które ona napisała. Po dwóch tygodniach spotkaliśmy
się ponownie i powiedziałem, że podejmę się tego wyzwania, ale film będzie
nosił tytuł: "Nie płacz kiedy odjadę" i ta znana mi doskonale
piosenka Marino Mariniego będzie stanowiła główny motyw filmu. Zygmunt
całkowicie mi zaufał i dał wolną rękę w pracy nad filmem. Po zakończeniu zdjęć
w Warszawie, wspólnie ze świetną montażystką, Matyldą Kawką (montowała ze mną
film: Karski i władcy ludzkości) przystąpiliśmy w Nowym Jorku do pracy nad
ułożeniem tego filmu. Kontaktowaliśmy się regularnie z Zygmuntem, który mieszka
w Sydney w Australii, gdyż ciągle potrzebowaliśmy coraz to nowszych rodzinnych
archiwalnych materiałów fotograficznych oraz filmowych z Wandą Sieradzką.
12-godzinna różnica czasu nie sprzyjała tym kontaktom (śmiech). Kiedy powstała
pierwsza wersja filmu, postanowiłem, co często czynię, zorganizować szereg
zamkniętych pokazów filmu, żeby od publiczności dowiedzieć się, co należy
zmienić, jak go ulepszyć. Takie pokazy miały miejsce zarówno w Nowym Jorku, jak
i w Warszawie. W rezultacie powstała finalna wersja, którą wysłaliśmy Zygmuntowi
do wglądu. Przyznał mi się on później, że miał chwilę zwątpienia, co do
ostatecznego rezultatu tego przedsięwzięcia i że był bardzo szczęśliwy, kiedy
wreszcie - po dwóch latach oczekiwania - obejrzał film.
Jesteś kojarzony z
głośnym filmem o Karskim - bohaterze Polskiego Państwa Podziemnego. Dlaczego
teraz postanowiłeś opowiedzieć o autorce tekstów przebojów z czasów PRL-u?
Sławomir Grünberg: Nigdy nie myślałem o tym, że opowiadam w
moim nowym filmie o autorce tekstów PRL-owskich przebojów. To ciekawe, że tak
zadałaś to pytanie. Oznacza to, że tak ten film może być określany. Dla mnie
muzyczne przeboje albo są, albo ich nie ma. Nie ma znaczenia, czy powstały
przed wojną, za komuny czy w wolnej Polsce. Dla mnie odkryciem był fakt, że
nigdy nie słyszałem o Wandzie Sieradzkiej, a znałem i do dziś pamiętam
wszystkie napisane lub tłumaczone przez nią piosenki. Interesujące jest, że
napisała ona nie więcej niż dziesięć piosenek, a każda z nich stała się
większym lub mniejszym przebojem. To tylko świadczy o jej niezwykłym talencie.
A historia piosenki Nie płacz kiedy odjadę, która „przebiła się” przez szereg
pokoleń Polaków, to już ewenement sam w sobie.
Jak długo trwała
praca nad "Nie płacz..."? Czy trudno było dotrzeć do materiałów
archiwalnych, starych nagrań telewizyjnych z Wandą Sieradzką, występów Marino Mariniego?
Sławomir Grünberg: Praca nad filmem trwała wyjątkowo krótko
jak na godzinny dokument. Po 18 miesiącach mieliśmy już zmontowaną pierwszą
wersję filmu. Ogromnie pomógł tu sam Zygmunt, który miał w swoim posiadaniu
większość wcześniej zgromadzonych telewizyjnych materiałów archiwalnych. Kiedy
się spotkaliśmy po raz pierwszy, miał już wykonaną dużą cześć roboty
researchera. Potem miesiąc pracy przy post produkcji ze świetnymi fachowcami z
DI Factory i film był gotowy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz