Chociaż 87. edycja Oscarów
zakończyła się sukcesami "Birdmana", "Grand Budapest Hotel"
i "Idy", to w amerykańskiej telewizji zanotowano znaczący spadek zainteresowania
transmisją tego wydarzenia. Oglądała ją najmniejsza liczba widzów od 2009 roku.
Przed ekranami telewizorów w USA
zasiadło 36,6 mln osób, co oznacza spadek popularności tego wydarzenia aż o 18
proc. w porównaniu z rokiem poprzednim.
Liczby nie są ostateczne, ale na
pewno niepokojące. Oscarowemu show nie można odmówić w tym roku wielkiego
rozmachu, ale sukces tkwi zapewne w szczegółach. Chociaż na scenie wykonano
sporo piosenek, były występy artystyczne, przerywniki filmowe, to jednak show
rekordów nie ustanowiło. Trzeba też pamiętać, że oscarowa gala kosztowała
podobno 40 mln dolarów, a jej przygotowania trwały od wielu miesięcy. "Mizerny"
tegoroczny wynik to także sygnał dla gospodarza gali – Neila Patricka Harrisa,
który za swoje popisy nie zebrał zbyt wielu pochlebnych opinii i zapewne
właśnie żegna się z tą rolą na długie lata, a może i na zawsze.
Winna takiego stanu jest zapewne
Ellen DeGeneres, która prowadziła Oscary przed rokiem i zrobiła to brawurowo.
Jej ubiegłoroczne show oscarowe było najchętniej oglądaną galą Oscarów od 2000
roku.
Mniejsze zainteresowanie Oscarów
może być też związane z samymi nominowanymi filmami. W głównych kategoriach
rywalizowały przeważnie mniejsze i niezależne filmy oraz produkcje brytyjskie.
Zdecydowana większość najlepszych tytułów, nie odniosła w amerykańskich kinach
specjalnie wielkiego sukcesu. Wyjątkiem jest tutaj tylko "Snajper",
który jako jedyny przekroczył barierę 100 mln dolarów wpływów (a nawet 300 mln
dolarów). W zeszłym roku aż cztery spośród nominowanych najlepszych filmów
miały na koncie ponad 100 mln dolarów, choć nie było w tym gronie zdobywcy głównego
Oscara "12 Years a Slave". Tegoroczny zwycięzca, film
"Birdman" przyniósł z kin 37 mln dolarów, ale wynik ten będzie miał
szansę poprawić…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz