Dyrektor Polskiego Instytutu
Sztuki Filmowej Radosław Śmigulski w ostatnich dniach udzielił kilku wywiadów
naszej prasie. W rozmowie z Barbarą Hollender z „Rzeczpospolitej” odniósł się
do wielu kwestii, które mocno dziś zastanawiają i trapią środowisko, spojrzał
na dotychczasową działalność PISF i wskazał kierunek działania instytutu pod
swoim kierownictwem. Oto najciekawsze fragmenty tej rozmowy.
Jak mówi Radosław Śmigulski po
trzy miesiące urzędowania na stanowisku szefa PISF: Jeszcze bardziej upewniłem się, jak istotny jest on dla polskiej
kultury i polskiego filmu, ale też musiałem spojrzeć na to miejsce z punktu
widzenia menedżera, ocenić jego organizację. W tym miejscu dyrektor
wspomniał o niedawnym audycie w PISF, który wykazał wiele nieprawidłowości, ale
szczegółów na razie nie może wyjawić. Dowiedzieliśmy się jednak, że: Zawodzi efektywność procesów biznesowych,
występują nieprawidłowości formalno-prawne, kadrowe, płacowe, nepotyzm. Przed
nami są audyty dotyczące wydawania pieniędzy. Ale już wiadomo, że brakowało
analiz i przejrzystości decyzji związanych z przekazywaniem dotacji różnym
podmiotom. Po dofinansowaniu projektów nie robiono żadnych badań dotyczących
trafności wyborów i tego, co dalej dzieje się z filmem.
Barbara Hollender odniosła się do
sukcesów polskiego kina w czasach istnienia PISF. Ostatnie sukcesy filmów są bezsporne, ale nie zapominajmy, że powstaje
jeszcze kilkadziesiąt innych tytułów, które z tak dobrym przyjęciem się nie
spotykają, a ich prawidłowa ocena już na poziomie ekspertów mogła ograniczyć wydawaniem
pieniędzy – mówi Śmigulski. Dyrektor wspomniał o tym, że wiele projektów
było źle przygotowywanych, a otrzymało wsparcie PISF, ale tytułów tych nie chce
wymieniać. Potem następuje fragment o tym, jak działa system umów z innymi
inwestorami w Wielkiej Brytanii oraz co utrudnia współpracę z partnerami
zagranicznymi. Dobra wiadomość jest taka, że prace nad projektem zachęt
finansowych „są bliskie celu”.
Dyrektor PISF dodał, że kuleje w
naszym kraju system dystrybucji: jest
masa filmów finansowanych przez PISF, które w ogóle nie wchodzą do dystrybucji
kinowej, wciąż nie mamy spełniającego światowe standardy box office'u, czyli
statystyk frekwencji w kinach. Z tym ostatnim trzeba się zgodzić, ciągle
dane z kin i z filmów są niejako reglamentowane. Chciałbym, żeby nasz rynek z każdym dniem stawał się coraz bardziej
profesjonalny. I w tym widzę swoją rolę - dodał dyrektor.
Dalsza część rozmowy dotyczyła
kwestii wsparcia polskiego kina. Dyrektor zadeklarował, że chce wspierać „sztukę”,
a od ministra kultury otrzymał tylko jedna wskazówkę „jakość”. Nigdy nie rozmawialiśmy o kierunkach
ideowych, programowych. Zastanawialiśmy się raczej nad rozwiązaniami prawnymi,
które mają polepszyć sytuację polskich filmowców. Nie jest też planowane
żadne inne rozwiązanie dotyczące finansowania polskiego kina. System ekspercki będzie nadal funkcjonował,
nie ma pomysłów na jego zmianę. Nowy dyrektor da jednak możliwość
zaistnienia projektom, które wcześniej nie miały takiej możliwości. Mam nadzieję, że skończą się zarzuty, iż o
tym, jakie filmy powstają, decyduje wąska grupa reżyserów. Zależy mi na
różnorodności tematycznej polskiego kina. I tego będę pilnował. Okazuje
się, że w przeszłości były wartościowe konserwatywne projekty, które nie miały
szansy na dofinansowanie. Rozmowa zeszła na „Smoleńsk”, ale dyrektor przyznał,
że nie było to udane przedsięwzięcie: choć
można zadać pytanie, czy ten film ze wsparciem instytutu, kręcony w większym
komforcie twórczym, nie miałby efektu artystycznego na wyższym poziomie.
Okazało się też, że Zdarzały się też
recenzje niemerytoryczne, podyktowane subiektywnymi upodobaniami, pozbawione
argumentacji. […] A dziś ocena
projektów będzie miała charakter dużo bardziej obiektywny i transparentny.
Radosław Śmigulski ponownie
zapytany został o gust filmowy, ale ponownie uchylił się od odpowiedzi. W pierwszym wywiadzie powiedziałem jedno
zdanie o Kieślowskim i teraz często od reżyserów słyszę: „To jest projekt
bardzo podobny do filmów Kieślowskiego". A inni mówią: „To jest kino
narodowo-historyczne". Albo pytają: „Jakie projekty mamy panu
przynieść?". W tym pytaniu kryje się sugestia: „Patriotyczne?". Nigdy
niczego takiego nie powiedziałem, ale to sytuacja, z którą muszę się zmierzyć.
Słusznie pyta pani Barbara czy przypadkiem nie rodzi się autocenzura wśród
polskich twórców. Ja czekam na śmiałe
scenariusze. A jeśli komuś brakuje odwagi, co mam na to poradzić? –
odpowiada dyrektor PISF.
Są też znakomite wiadomości dla
debiutantów, dla który – zgodnie ze słowami dyrektora – „idzie złoty okres”.
Uruchomione zostaną mikrobudżety i już za 500-600 tysięcy złotych będzie można realizować
pierwsze filmy, rok czy dwa po skończeniu szkoły. Zakładam, że będą to obrazy o tematyce współczesnej, pokazujące świat
oczami młodych ludzi. Projekty oceni komisja złożona z dziesięciu osób. Dzięki
programowi mikrobudżetów będzie powstawało 6–7 fabuł rocznie. Plus dwa, trzy
dokumenty i dwie animacje. Studio Munka nie jest zagrożone, dodał dyrektor.
Kolejna część rozmowy dotyczyła
dofinansowania w tak ważnych dziedzinach jak edukacja i upowszechnianie kultury
filmowej. Wiele cennych inicjatyw nie otrzymało wsparcia w pierwszym rozdaniu,
ale dyrektor zwraca uwagę na proces odwołania oraz drugi etap tych programów.
Można tutaj odnaleźć kryteria, jakimi kierował się dyrektor przyznając pieniądze
lub odrzucając wnioski. W mojej ocenie
PISF powinien się koncentrować na imprezach znaczących dla polskiej kultury,
których organizatorzy wykonują gigantyczną robotę, pozyskując środki prywatne.
Nie mam przekonania, że musi wspierać każdy projekt, który włodarze miasta
wymyślili sobie jako atrakcję turystyczną regionu. Jeśli ktoś robi lokalny
festiwal, a głównym pomysłem na jego sfinansowanie są pieniądze PISF, to jest
jakiś problem. Zwłaszcza że pozyskanie funduszy na poziomie lokalnym nie jest
dziś aż takie trudne. Wygląda na to, że Kino na Granicy czy Polska Światłoczuła
pozytywnie przejdą proces odwoławczy i uzyskają wsparcie PISF.
I jeszcze fragment, który
zastanawia najbardziej. Z drugiej strony
nie przesadzajmy też z argumentem dostępności do kultury, bo dzięki rozwojowi
technologii możliwość dotarcia do filmów jest ogromna. To nieprawda, że można
je oglądać tylko w kinie, podczas festiwalu. I tutaj pozwolę sobie na
komentarz, bowiem pan dyrektor myli się najbardziej. Ja wiele wartościowych filmów
obejrzałem tylko na festiwalach i potem nigdy już ich oficjalnie w Polsce nie
było. Otóż dotarcie do filmów festiwalowych, artystycznych, autorskich i
klasyki jest bardzo trudne i w dobie cyfrowej, wcale nie jest łatwo takie
festiwalowe perełki znaleźć. Listę takich filmów można byłoby panu dyrektorowi
przedstawić bardzo długą i wtedy mógłby nieco życzliwiej spojrzeć na pracę
organizatorów festiwali. No chyba, że mówimy o nielegalnych źródłach
pozyskiwania filmów, to wtedy sprawa wygląda nieco inaczej....
Jak swoją rolę widzi obecny
dyrektor PISF? Widzę siebie nie jako
człowieka, który kreuje trendy, lecz jako menedżera pomagającego robić filmy.
Dlatego ważne jest dla mnie poszukiwanie nowych środków na produkcję filmową w
Polsce, ściągnięcie do Polski producentów zagranicznych. Zmiany ułatwiające
polskim i międzynarodowym podmiotom prywatnym inwestowanie w kinematografię. A
samo kino? Raz jeszcze powtórzę: chcę, by była w nim różnorodność tematyczna.
Cały wywiad tutaj.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz