W Polsce oficjalnie można już
oglądać serial „Imię róży” i niestety w porównaniu do filmu z 1986 roku małoekranowa
ekranizacja powieści Umberto Eco wypada blado. A może nie warto w ogóle
porównywać tych dwóch produkcji? Ja kinowe „Imię róży” znam na pamięć i raczej
za dobrze, a serialu nie widziałem jeszcze w całości. Na razie w telewizyjnej
produkcji zdecydowanie bardzo fajnie wypada Piotr Adamczyk.
Canal+ udostępnił do tej pory dwa
odcinki serialowego „Imienia róży” i tylko do tego co zobaczyłem mogę się
odnieść. Pierwszy odcinek wypadł w mojej ocenie ciekawiej i jeśli przy drugim jest
nieco słabiej, to tendencja jest niepokojąca. Zaczyna być nudno i nawet wejście
do biblioteki niczego znaczącego nie oferuje. Ta tajemnica, te zbiory, ta
historia ukrywa w woluminach, tutaj nie działa. Nie mogę niestety patrzeć na
niektórych z aktorów. Na pewno dotyczy to Salvatore, bo nikt nie ma szans zbliżyć
się do genialnej interpretacji Rona Perlmana z kinowej wersji. Niestety Stefano
Fresi jest tylko brzydki… Próbuje być niesamowity, ale wygląda to raczej jak
parodia dokonania swojego kolegi. Na plus zapisać należy inne przedstawienie
postaci Salvatore w serialu, bo tu jest producentem (spoiler) pergaminu. Michael
Emerson (zbyt kojarzony z innym serialem) w roli opata więcej błaznuje niż
dostojnie stoi na straży swojej trzódki. Koszmarnie wypada Maurizio Lombardi w
roli brata Berengera, a przede wszystkim rozpoznawalny z sylwetki James Cosmo
jako niewidomy Jorge. Im nie wierzę szczególnie!
Nie przekonuje mnie Damian
Hardung w roli Adsa z Melku, bo nie ma on w sobie tej niewinności, tego
zaskoczenia w oczach, jakie na widok działań Williama z Baskerville miał
Christian Slater w wersji z 1986 roku. No właśnie, William z Baskerville… Sean
Connery nadał tej postaci rysy szczególne i zapisał się mocno w pamięci. Wielka
rola! John Turturro radzi sobie nieźle, szuka swojego sposobu na ukazanie postaci
średniowiecznego detektywa. Idzie mu dobrze, ale szału nie ma, bo nie ma tej
dostojności szkockiego aktora. Co ciekawe najlepiej i najbardziej wyraźnie
prezentuje się wśród aktorów Piotr Adamczyk, który wcielił się w klasztornego
medyka. Ta postać wybrzmiewa szczególnie w drugim odcinku i tutaj polski aktor
przyćmiewa swoich zagranicznych kolegów. Szkoda tylko, że na razie w serialu Adamczyk
pojawił się jedynie na kilka chwil. Z tego co pamiętam, nie dane mu będzie
rozwinąć skrzydeł.
A tymczasem akcja w serialu
posuwa się naprzód, twórcy chcą mocno odróżnić się od swojego kinowego
poprzednika i mnożą wątki poboczne. Mają takie możliwości, a format serialu i
czas jego trwania zdecydowanie na to pozwalają. Poznajemy wczesne losy Adsa z
Melku, rozbudowana jest postać Remigia de Varagine, nieco inaczej przedstawiana
jest dziewczyna, której historię i dramat też poznajemy z retrospekcji. Odwiedzamy
w serialu Awinion i papieża, a jednocześnie do gry wchodzi demoniczny Bernardo
Gui w aktorskiej interpretacji Ruperta Everetta. Pojawia się za to kilka
całkiem nowych osób, jak Anna ukochana Dulcyna, która zapewne odegra w
opowieści ważną rolę.
Serialowa opowieść niestety nie
zachwyca. Pełno tutaj pojedynczych scen, nie czuć tutaj łączności pomiędzy
poszczególnymi elementami opowieści. Odkrycie wejścia do biblioteki jest rozczarowujące,
nie ma w tej historii tajemnicy czy
nawet napięcia. Reżyser mający na swoim koncie filmy o Janie Pawle II jest
przeciętnym rzemieślnikiem, a tutaj potrzeba artysty.
Co z tego, że serial próbuje
utrzymać klimat zbliżony do filmu, ładnie pokazuje widoczki, scenografie czy
efekty wizualne, skoro są to tylko elementy dodatkowe i nie te najważniejsze.
Tutaj dominować powinna sama opowieść, wciągająca, tajemnicza, być może nawet
korespondująca z kinowym dziełem.
Na razie jest dość przeciętnie,
to znaczy przeciętnie na poziomie dużej europejskiej produkcji telewizyjnej. Mam takie wrażenie, że jakiś Netflix czy HBO zrobiłby
z tego materiału znacznie lepszy użytek.
Do serialu powrócę po ostatnim odcinku i w tym miejscu uzupełnię wpis.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz