I to już koniec tegorocznego
festiwalu Nowe Horyzonty. W ostatniej publikacji znajdzie się lista najlepszych
festiwalowych filmów oraz gorące przemyślenia po seansach z ostatnich dni.
Będzie o nowym Tarantino, filmie Żuławskiego, zdobywcy Złotej Palmy z Cannes, Able Ferrarze oraz filmie, który mnie autentycznie zachwycił. Nie będzie spoilerów. Festiwal podsumowuje Krzysztof Spór.
Nowy Tarantino to rozczarowanie. „Pewnego
razu w… Hollywood” to bardzo długi i mocno przegadany, ale nic nie wnoszący
film w karierze tego twórcy. Jest tutaj kilka świetnych momentów, dobrych
aktorów, polski akcent, ale generalnie mistrz przynudza i skleca swoją opowieść
z dość charakterystycznych elementów. Kocham jego kino, ale dwie ostatnie
produkcje więcej obiecują niż dają. W najnowszej Tarantino zabiera widzów do
Los Angeles z końca lat 60-tych XX wieku. Te wszystkie odniesienia do popkultury,
słynnych stacji radiowych, zapomnianych gwiazd, gorących kobiet,
niebezpiecznych mężczyzn, są bardzo czytelne. Całość skupia się na historii
gwiazdora telewizyjnych westernów, który próbuje odnieść sukces w Hollywood i
na jego relacji/przyjaźni z dublerem. I wszystko fajnie, ale filmowi brakuje w
wielu momentach tempa, Tarantino snuje swoją historię kopiując
spaghetti-westerny, ale wychodzi mu to przeciętnie. Po co te wszystkie dłużyzny?
Gdzie ten błysk w oku (kinie!), gdzie genialne dialogi czy zapadające w pamięci
postaci? Ja tego wszystkiego nie dostrzegłem i z każdą chwilą tego filmu czułem
rosnące rozczarowanie.
Oczywiście Tarantino wie, jak
przykuć uwagę i w kluczowych momentach daje nam popis swoich umiejętności. Nic
nie napiszę, bo to będą momenty bardzo rozpoznawalne. Na ekranie dobrze radzą
sobie Leonardo DiCaprio i Brad Pitt, ale nie są to role wybitne. Rafał Zawierucha
ma swoje pięć minut, ale Margot Robbie i jej Sharon Tate to zmarnowany
potencjał. Tarantino mówił w wywiadach, że chciał zabrać nas do Los Angeles
tamtych upalnych dni, ale niestety mnie ta wyprawa nie usatysfakcjonowała. Może
będę w mniejszości, ale od takiego reżysera wymagam zdecydowanie więcej. [Ocena
7/10]
Mój najlepszy film tegorocznego festiwalu
Nowe Horyzonty to małe arcydzieło z Palestyny zatytułowane „Tam gdzieś musi być
niebo”. Jego autorem jest Elia Suleiman, który lata temu dał światu film „Boska
interwencja” (2002). To zdecydowanie inna propozycja i bardzo się wyróżniający
film, na tle tych wszystkich trudnych opowieści, których doświadczyłem na NH. Z
jednej strony czegoś takiego potrzebowałem, z drugiej uwielbiam taki
niewymuszony autorski charakter filmowego pisma.
„Tam gdzieś musi być niebo” to
moje kino: epizodyczne, oparte o humor absurdalny, czasami groteskę. Piękna
wyprawa do świata cenionego twórcy, który w autotematycznym obrazie więcej mówi
o swoim świecie niż niejeden reżyser silący się, aby pokazać widzom swoje
wnętrze. Kino Suleimana zrobione jest bez wysiłku i czuć w nim lekką ręką
bardzo utalentowanego człowieka. W tym obrazie bohater podróżuje przez kilka
kontynentów, obserwuje różne nacje, różne społeczeństwa i niemal nie wypowiada
słowa. Ja w tej podróży widzę wielką miłość do kina, do niemej klasyki, to
filmowego slapsticku i geniuszy uprawiających ten zapomniany rodzaj
artystycznej wypowiedzi. Nieprzypadkowo sam reżyser gra tutaj główną rolę, jego
twarz ma kamienny wyraz i nie okazuje emocji – no może tylko zdziwienie czy
zaskoczenie. Jak w życiu! Wokół niego dzieją się dziwne rzeczy, których
bohaterami są zwykli ludzi w niezwykłych momentach. Suleiman jest w swoim
filmie tylko niemym obserwatorem i co najfajniejsze nie jest katalizatorem
wydarzeń. „Tam gdzieś musi być niebo” to genialny, ale bardzo skromny film.
Jeden z tych dowodów, że kino nie potrzebuje fajerwerków, by bawić i uczyć, by
dzielić się intrygującym spojrzeniem na świat. Jestem zauroczony i zachwycony!
[Ocena 8,5/10]
Film Suleimana przegrał w tym
roku w Cannes rywalizację o Złotą Palmę z filmem „Parasite” z Korei
Południowej. Ja to zdecydowanie rozumiem. Propozycja Palestyńczyka była skromna
i klasyczna, a Joon-ho Bong zdecydowanie zaproponował coś oryginalnego,
dalekiego od współczesnych artystycznych wypowiedzi. Nie mogę zdradzić za dużo,
ale napiszę tylko, że te wszystkie dobre opinie są zasłużone, a analizować film
można długo i na różnych poziomach. Czy stworzył nowy język kina? Nie mam
podstaw, by to ocenić, za to mogę napisać, że „Parasite” uwodzi, świetnie gra z
oczekiwaniami widzów i zaskakuje. [Ocena 8/10]
W czołówce moich ulubionych
tegorocznych filmów z Nowych Horyzontów jest też „Tommaso” w reżyserii Abla
Ferrary. Ostatnie propozycje tego twórcy generalnie rozczarowywały i potrzebna
była właśnie taka autorska i bardzo osobista wypowiedź, by Ferrara pokazał
mistrzostwo w tworzeniu filmowej historii. To opowieść o amerykańskim reżyserze
żyjącym w Rzymie, o jego codzienności, ale przede wszystkim ciekawe spojrzenie
na samotność w związku dwójki dorosłych osób. Bohater nie wyróżnia się niczym
szczególnym, ale w interpretacji Willema Dafoe jest coś szczególnie pociągającego.
Lubię tę normalność na ekranie, jakąś trudną do opisania szczerość,
naturalność. Reżyser zaprasza mnie do swojego świata, a ja czuję że oglądam coś
prawdziwego. I to jest świetne kino. [Ocena 8/10]
Wypada napisać dwa zdania o „Mowie
ptaków” Xawerego Żuławskiego. To film, któremu nie mam odwagi wystawić oceny,
bo jak ocenić taką filmową „spowiedź”? Trzeba kino Andrzeja Żuławskiego i jego
świat znać dobrze lub doskonale, z powagą poruszać się po sztuce, czytać
wyraźnie te wszystkie odniesienia do świata obu twórców i otaczającej nas
wszystkich rzeczywistości. Mnie ani forma, ani treść nie przekonały. Lubię
odwagę na ekranie, ale lubię też historie i emocje– jestem dość prostym
odbiorcą. „Mowa ptaków” to już nie jest film, przynajmniej w takiej klasycznej
ocenie tej formy sztuki. Przypisanie tej propozycji do czegoś na kształt eseju,
jest mu bliższe. Jedno trzeba przyznać na pewno. O „Mowie ptaków” można długo i
burzliwie dyskutować i jeśli taki był też cel powstania tego przedsięwzięcia,
to można pisać śmiało o sukcesie.
I już w dużym skrócie. Do udanych
filmów tegorocznego festiwalu, w mojej ocenie, na pewno zaliczyć należy: „Wysoką dziewczynę”, „Zdrajcę”,
„Dzięki Bogu”, „Biały, biały dzień”. Mam mieszane odczucia względem „Portretu
kobiety w ogniu”, bo oczekiwania miałem większe, a poza genialnym finałem
opowieść ta nie przyniosła mi niczego przesadnie oryginalnego. Bracia Dardenne
w „Młodym Ahmedzie” bez fajerwerków, ale sprawnie weszli w świat młodego
człowieka, przechodzącego na radykalny odłam Islamu. Dobrze oglądało się nowy
film Xaviera Dolana, choć opowiada on niemal cały czas tę samą historię. Do
udanych propozycji na pewno należy brazylijski „Bacurau”, taki western dziejący
się w przyszłości.
Nowe Horyzonty to ciągle wybitne polskie
festiwalowe wydarzenie.
10 moich najważniejszych filmów obejrzanych podczas tegorocznej edycji
to:
1. Tam gdzieś musi być niebo / It
Must By Heaven
2. Parasite
3. Tommaso
4. Zdrajca / The Traitor
5. Wysoka dziewczyna / Dylda
6. Bacurau
7. Dzięki Bogu / By the Grace of
God
8. Matthias i Maxime
9. La Gomera
10. Młody Ahmed / Young Ahmed
Team Spór w kinie na tegorocznych Nowych Horyzontach tworzyli Krzysztof i Jagoda Spór.
Wszystkie obejrzane przeze mnie filmy na Nowych Horyzontach i ich oceny, znajdują się na blogu w dziale Obejrzałem/Oceniłem.
Wszystkie obejrzane przeze mnie filmy na Nowych Horyzontach i ich oceny, znajdują się na blogu w dziale Obejrzałem/Oceniłem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz