Odbyły się już pierwsze pokazy filmu Luca Bessona
zatytułowanego „Valerian i miasto tysiąca planet”. Bardzo ciekawie
przedstawiają się jego oceny. Według jednych, jest to główny kandydat do
Złotych Malin, według drugich jeden z najlepszych filmów roku. To najdroższa w
historii europejska produkcja filmowa.
Byłoby fajnie, gdyby „Valerian” udał się Lucowi Bessonowi.
Kosztujący ponad 200 mln dolarów film ma być bajeczną opowieścią kosmiczną, z
pięknymi efektami i mam nadzieję fajną akcją. To też bardzo ryzykowny projekt,
a Besson już dawno nie jest reżyserem gwarantującym sukces swojemu filmowi.
Pierwsze recenzje wskazują na spory podział dotyczący odbioru tego
przedsięwzięcia science fiction.
Krytycy mają problem i nie wiedzą, czy to co zrobił Besson
to filmowa nieporadność, a może jego całkowite szaleństwo. Te negatywne oceny
sugerują, że mamy do czynienia z „euro-śmieciem” i „epickim bałaganem”. „Valerian”
najpierw jest „drętwy”, a potem „wyczerpujący”. Krytyk „The Hollywood Reporter”
chciałby utworzenia nowej kategorii w Złotych Malinach, właśnie dla najgorszych
europejskich filmów („śmieci”). Wytknięto słabe aktorstwo, szczególnie Cary
Delevingne, która musi zrozumieć, że jej zawód to nie tylko akcja i uśmiech. W
dodatku hollywoodzcy giganci mogą odetchnąć, ponieważ kolejny wakacyjny zły
film pochodzi z Europy. Druga strona chwali Bessona za ambicję, upajające trzydziestominutowe
otwarcie, a nawet określa go „najlepszym filmem roku”. O „Valerianie” pisze
się, że to „stara szkoła filmowej rozrywki – dzika, z dreszczem i bardzo
twórcza” i że to „jeden z najpiękniejszych filmów science fiction, jakie
kiedykolwiek powstały”.
I komu wierzyć? Ja ciągle mam wielką ochotę na ten film,
nadzieję na imponująca „jazdę”, „kosmiczny odlot”, jakąś fajną kinową wakacyjną
przygodę z dzieciakami, które też chcą obejrzeć „Valeriana”. 21 lipca wejdzie
on do kin w USA, a 4 sierpnia w Polsce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz