Kolejna perełka na platformie
Netflix (która tych wartościowych treści ma coraz mniej). Paul Thomas Anderson
zrealizował krótkometrażowy film „Anima”, który wspiera płytę Thoma Yorke’a pod
tym samym tytułem. Efekt jest taki, że oczu i uszu nie mogłem oderwać.
„Anima” to z jednej strony taki
długi wideoklip, z drugiej niezwykły krótki film, z trzeciej wspaniały popis
tanecznych popisów w praskich plenerach. Całość ma niezwykły styl i czuć tu
wybitny reżyserski dotyk Andersona, który świetnie rozumie i czyta muzykę Yorke’a.
Ten ostatni czuje za to kino, czego doświadczyć można oglądając nową wersję „Suspirii”
z jego muzyką.
Historia opowiedziana w filmie „Anima”
może być ciekawie interpretowana. Oto świat przyszłości, gdzie wszystko
przebiega zgodnie z zasadami, a społeczeństwo wykonuje mechaniczne zadania
zgodnie z przypisanymi im rolami. Jedna z postaci (Yorke) nie poddaje się
dyktatowi i w poszukiwaniu miłości wymyka się tak skonstruowanemu światowi.
Odmienność jednostki nie spotyka się ze zrozumieniem, bohater zostaje
odrzucony, ale miłość ostatecznie zwycięża. Tak to widzę po pierwszym seansie…
Ogromną siłę w filmie mają popisy
choreograficzne przygotowane przez zespoły taneczne i jak doczytałem w
napisach, są to ludzie ze skandynawskich zespołów. Świetnie jest to wszystko
synchronizowane, tłumy tancerzy mają w sobie coś magnetycznego. Pomysły
inscenizacyjne są niezwykłe, raczej opierają się na pomyśle, niż technicznym
sztuczkom. Część zdjęć powstała w Pradze i to też na ekranie widać i czuć.
Gdzieś pobrzmiewają co prawda echa „Metropolis”, ale to tylko takie drobne skojarzenie,
które ubogaca przekaz.
Wizualne mistrzostwo Paula
Thomasa Andersona w połączeniu z dźwiękowym geniuszem Thoma Yorke’a przyniosły wybitny
efekt.
Płyta „Anima” jest dostępna na
Spotify i jako całość brzmi rewelacyjnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz